W Zielonej Górze w IV Ultramaratonie Zielonogórskim „Nowe Granice” wzięli udział przedstawiciele naszego powiatu. Na dystansie 103km pobiegli Andrzej Głowacki i Mateusz Głowacki (Wieliszew Heron Team. W duathlonie zaprezentował się Artur Nowak (Bravehearts Legionowo).
Zielona Góra w latach 2014/2015 powiększyła swoje granice. Gdyby założyć bieg nimi dystans wyniósłby ponad 100km. To spowodowało, że w tym mieście padł pomysł zorganizowania ultramaratonu. Drugi rok z rzędu w Zielonej Górze wystartowali Andrzej i Mateusz Głowacki oraz Artur Nowak.
Setka plus i duathlon – „Niech każdy wyznaczy sobie, swoje własne, nowe granice”
Zawodnicy Herona pobiegli na dystansie 100+km. Artur Nowak wziął udział w duathlonie. Wysokie 12 miejsce było dziełem Nowaka, który cały dystans pokonał w 6:37:00. A. Głowacki ukończył rywalizację biegową w 14:16:40, co dało mu 132 miejsce. M. Głowacki miał kłopoty zdrowotne i nie ukończył rywalizacji.
Ultra okiem Andrzeja Głowackiego
IV Ultramaraton Zielonogórski „Nowe Granice” przeszedł do historii. Bieg przygotowany perfekcyjnie: przeddzień startu odprawa, gdzie omówiono trasę, warunki bezpieczeństwa, organizację itp. Sobota (24.02) to dzień startu, zbiórka do 5.45 i o 6.00 przy blasku rac i czołówek rozpoczęcie zmagań. Postanowiliśmy biec razem. Na 27. kilometrze połączyliśmy się z Jabłonną i na żywo przesłaliśmy pozdrowienie dla startujących w parkrunie. 40. kilometr – silny ból brzucha wyeliminował Mateusza z dalszych zmagań – i tak musiał dobrnąć do punktu kontrolnego (na 47. km). Pobiegłem sam, motywacja osłabła, do mety daleko… I do tego pogoda – od rana -7, później trochę mróz zelżał, ale cały czas trasa wiodła pod wiatr (jak zawsze). Na każdym punkcie witała i żegnała mnie żona z młodszym synem tym samym mnie wspierając. Punkty, chociaż co około dwadzieścia kilometrów, fajnie przygotowane, można było się ugrzać, zjeść gorącą zupę, uzupełnić kalorie. Po oddzieleniu się do Mateusza przeliczyłem pozostały czas do limitu i kilometry i tak też pokonywałem trasę. Żeby zmieścić się w limicie musiałem biec kilometr w 9 minut. Bezpiecznie, ale na samych punktach odżywczych straciłem 45 minut! Metę osiągnąłem po 14 godzinach 16 minutach i 40 sekundach. Na mecie serdeczne przyjęcie, medal, koszulka finiszera, obiad. A o 22.00 after party – można było podsumować start na gorąco. Fizycznie było bardzo dobrze, żadnych skurczy czy innych rewolucji. Psychicznie muszę się podciągnąć żeby wykorzystać w pełni możliwości fizyczne.
Relacja Artura Nowaka
Zacznijmy od ustalenia tego, co robi normalny człowiek w lutową (dodajmy bardzo mroźną) sobotę o 4.30? Śpi!? No jasne, że śpi!! A co porabia niezrozumiale ambitny margines społeczeństwa? Co na ten przykład robią biegacze długodystansowi czy inni kolarze? Otóż oni, o tej porze czasami szykują się do startu!
Jest więc sobota, poliki mam zmrożone, o brzasku (6.00!!) spiker krzyczy „Napieeerać!!” – więc napieram! 🙂 Najpierw 15 km biegu, potem 73 km roweru mtb, i na koniec kolejne 15 km. Po co?! Bo w ubiegłym roku, pod koniec drugiego etapu biegowego miałem tempo wolniejsze od spacerujących matek z wózkami… tak, ubiegłoroczny duathlon w ramach Ultramaratonu Nowe Granice w Zielonej Górze dał mi w kość. Na błotnistej trasie spędziłem 7 godzin i 46 min i dowlókłszy się do mety zapowiedziałem, że zobaczymy się ponownie. Takie tam męskie postanowienia!
Cel miałem jasny – poprawić się o godzinę! Nie żeby ów szacunek progresu miał jakieś naukowe podstawy – tak sobie po prostu wymyśliłem … Przyznaję, okoliczności mi sprzyjały. Trasa była o wiele łatwiejsza (bo zmrożona w kość), po ubiegłorocznym postrachu (sławetnej bobrowej kałuży) można było swobodnie spacerować, o wciągającym rowery błocie na truskawkowym polu rozpaczy nie było nawet śladu, a i inne elementy (te leżące po mojej stronie) były na znacznie wyższym – niż ubiegłorocznym poziomie.
Przed startem byłem niezwykle spokojny. Wiedziałem, że wszystko mam dobrze zaplanowane, sprzęt przygotowany, a i fizycznie jestem gotowy jak nigdy dotąd. Co więcej, na strefach czekał na mnie najwspanialszy kibic i wsparcie – moja Ewunia.
Zgodnie ze wskazaniami trenera, bieg zacząłem bardzo swobodnie – w przedziale 5.00- 5.20 m/km. Problemem okazał się mróz uniemożliwiający picie z bidonu (po 5 km miałem w nim lód!). Z roweru wycisnąłem ile się dało, nie szedłem w trupa, na tyle jednak mocny, że po zejściu faktycznie czułem dystans. Pod koniec jazdy troszkę przeszkadzał mi leciutko zblokowany przedni hamulec, ale o nim dowiedziałem się dopiero w strefie zmian, gdy sprawdziłem przyczynę dziwnego dźwięku… cóż bywa i tak. Przed ostatnim etapem sił miałem tyle, by biegnąc w tempie ok. 5:40 wyprzedzić kilku rywali (w tym jednego 500 m przed kreską).
Co ważne, nie dotknęły mnie żadne problemy mięśniowe, nie miałem nawet cienia skurczu, żadnej wywrotki i chwili słabości! Wspaniale zagrał wypracowany model odżywiania przed i w trakcie zawodów – przede wszystkim posiłkowania się solami mineralnymi i żelami energetycznymi. Oceniam też, że bardzo pomogło mi morsowanie – choć wielu narzekało, ja nie marzłem, a odwagi miałem na tyle, by przy porywistym wietrze rozebrać się do rosołu – nie, nie dla fejmu – po rowerze musiałem się przebrać w suche ciuchy.
Ogólnie rzecz ujmując jestem z siebie naprawdę dumny bo przygotowania i start zagrały w każdym elemencie – fizycznym, mentalnym i żywieniowym! Tak naprawdę te zawody były wstępną ale poważną próbą przed jedynym w tym roku istotnym dla mnie startem – pełnym dystansem triathlonu. W październiku czeka mnie bowiem IM Barcelona z 3,8 km pływania, 180 km roweru i pełnym maratonem – taka zabawa…
No dobra, a jak poszła realizacja planu? Otóż udało się! Uzyskałem czas 6:37:11 a przy okazji byłem 12 w duathlonie solo. Uznaję więc, że z tymi zawodami jestem kwita!
I na koniec refleksja – choć startowałem w ramach ultramaratonu to to miana ultramaratończyka jest mi daleko! Mój wysiłek nie znaczy nic w porównaniu do doświadczeń herosów odrzucających rowery. Także Andrzej Głowacki – szacunek!!!
Galeria Aleksandry Głowackiej
Zdjęcia z fanpage Artura Nowaka