Jeszcze w sobotę 17 lutego pobiegł w parkrun Jabłonna i zajął 3 miejsce. Dzień później był już w samolocie lecącym do Japonii. A już 25 lutego wystartował w maratonie w Tokio. W dalekim azjatyckim kraju zaprezentował się mieszkaniec Legionowa, Michał Gołaszewski (Kopeć Team).
Michał Gołaszewski próbował składać aplikację do maratonów w Londynie czy Berlinie. Udało się dopiero w Tokio. Poniżej jego relacja nie tylko z samego startu dalekiej Japonii, ale i ciekawe wrażenia z poznania nowego kraju.
Nie Londyn, nie Berlin… TOKIO!!!
Sama myśl o udziale w Tokyo Marathon 2018 była konsekwencją decyzji podjętej jeszcze rok temu, aby wystartować w serii maratonów zaliczanych do World Maraton Majors. W kwietniu zeszłego roku ukończyłem Boston Marathon, więc zwyczajnie składałem swoje aplikacje w losowaniach do maratonów w Londynie, Berlinie i w końcu do Tokyo. Nigdy bym nie pomyślał że z trzeciego wyżej wymienionego too właśnie Tokio odpowie pozytywną weryfikacją. Wylosowanie udziału w tym akurat maratonie to niczym – trafienie “6” w LOTTO. Organizatorzy na łączną liczbę ok 35 tysięcy biegaczy, dla obcokrajowców przewidują tylko 5 tysięcy miejsc! Tymczasem jakieś półtora miesiąca po złożeniu aplikacji otrzymałem e-mail o treści:
Congratulations! You have been accepted for participation.
Start w maratonie tokijskim miał więc okazać się faktem. Koleje miesiące były już bardzo napięte, wspólnie z żoną Anią zaczęliśmy organizację wyjazdu. Zaczęliśmy od urlopu w pracy – uff udało się! Szybki przegląd Booking.com, liczba miejsc w zasięgu naszego budżetu szybko spadała. Pokój zarezerwowany. Na koniec samolot – tutaj było już lepiej. Polski przewoźnik LOT już lata do Japonii, więc wybór padł na bezpośredni rejs Dreamliner’em.
W końcu nadszedł wyczekiwany przez nas dzień – 18 lutego 2018! Do Japonii dolecieliśmy na 6 dni przed startem. Nie wyobrażaliśmy sobie nie spędzić tam kilku dni na zwiedzaniu, poznawaniu samego Tokio i innych słynnych turystycznie miejscowości (Kyoto, Nara, Yokohama, Kamakura).
Już od początku dotarło do nas, że jesteśmy w innej rzeczywistości. Japończycy nigdzie się nie spieszą, spokojnie stoją w kolejkach nie przepychają się, nie krzyczą, a na ulicy brak jest klaksonów. Mieliśmy wrażenie, że nasza podróż otworzyła nam drzwi do innego świata. Tak faktycznie było o czym mieliśmy okazję się przekonać odwiedzając tokijskie dzielnice, czy liczne świątynie i atrakcje turystyczne w innych miastach Japonii. Dziennie robiliśmy około 20-23km pieszo.
Japonia pełna jest uśmiechu, naprawdę nie wiem czy kiedykolwiek widzieliśmy w jednym miejscu tylu pogodnych ludzi. Największe wrażenie zrobiła na nas świątynia Senso-ji, wieża Skytree, Sanktuarium Tosho-gu oraz ruchliwe skrzyżowanie Shibuya. Poza Tokio miejscami godnymi polecenia są Złoty Pawilon, świątynia Kiyomuzu-dera czy też 30 tysięcy pomarańczowych bram torii ustawionych wzdłuż 4km drogi w Kyoto. Nieco bliżej Tokio w miejscowości Kamakura położonej nad zatoką Sagami nie można nie odwiedzić santuarium Tsurugaoka Hachimanu-gu, posągu Buddy (Daibutsu) czy świątyni Hase-dera z grotą Benten-kutsu poświęconej bogini morza.
Oczywiście niezależnie do zrobienia były treningi! Nie były to już duże objętościowo jednostki tj. jakieś cztery wybiegania z przebieżkami czy elementami zabawy biegowej. Kolejne wybiegania miały miejsce we wtorek, środę i czwartek. Sobota 24.02, dzień przed maratonem, była zaplanowana na udział w ok 4km biegu Friendship Run. Bieg bez oficjalnego pomiaru czasu, bardziej zabawa i okazja do spotkania pozytywnie zakręconych biegaczy. Okazał się być świetną okazją do zobaczenia jak Japończycy potrafią się bawić, jak zmieni się Tokio w niedzielę. 4km świetnej zabawy, mnóstwo poznanych osób z różnych krajów, każdy przebrany w swoje barwy narodowe i bardzo licznie w przeróżne, wymyślne stroje.
Po biegu jeszcze ruszyliśmy po pakiet startowy do Tokyo Big Sight. Teren targów przeogromny, spędziliśmy na nich chyba ze 3 godziny, a i tak staraliśmy się nie zatrzymywać. Numer 80301 odebrany, teraz już wszystko miało nabrać tempa. Po odbiorze pakietów kolacja i szybki powrót do hotelu i relaks, odpoczynek przed porannym zmaganiem z królewskim dystansem.
Nareszcie nadszedł ten dzień, na który czekałem. Około 7:20 ruszyliśmy z Marcinem i Danielem z ekipy z Polski na linię startu zlokalizowaną pod Tokyo Metropolitan Government Building. Kilka dni wcześniej wjeżdżaliśmy tam na 45 piętro, by podziwiać widok na górę Fuji i panoramę miasta. Ja startowałem z Gate 1, koledzy z Gate 3, tak więc jeszcze w podziemiach metra przybiliśmy piątki, życząc sobie powodzenia i poszliśmy w swoją stronę.
Po kontroli bezpieczeństwa, oddaniu rzeczy do depozytu byłem gotowy do biegu. Jeszcze tylko odliczanie 10, 9, ……3,2,1 start. Maraton ruszył, a raczej rzeka biegaczy wylała się na ulice Tokio – 36 tysięcy uczestników, ok. 50 Polaków w tym ja! Od tego momentu start w jednym z 6 największych na świecie maratonów, stał się faktem.
Pierwsze kilometry z górki, jak pokazywał profil trasy, wyższe tempo niż założone ale wszystko pod kontrolą. Pierwsze 2km to bieg w dużym tłumie, tak więc każdy zakręt powodował dodatkowy ścisk i wytracanie prędkości. Byłem mimo wszystko spokojny plan zakładał bowiem poświęcenie pierwszych 3km na rozpoznanie terenu, innych zawodników, w tym docelowej grupy celującej w czas na mecie podobny do mojego. Patrzyłem na towarzyszy biegu poprzebieranych za najróżniejsze postacie z bajek i nie tylko. To naprawdę robi wrażenie, dodając do tego chyba miliony kibiców na ulicach, ustawionych na całej trasie maratonu chcących przybić z tobą piątkę. Wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Do jakiegoś 32km plan był prosty, zakładał trzymanie stałego tempa w okolicach 3:55min/km. W praktyce okazało się to nie takie łatwe. Japończycy, a tych było przecież najwięcej na trasie nie kalkulują biegu, nie układają jakiejś specjalnej strategii, duch wojowników każe im biec od startu do mety na 100% swoich możliwości, choćby nie wiem co się działo. To przez to miałem problem z ustaleniem grupki docelowej, trwały one bowiem tylko tyle czasu ile sił starczyło ich liderom. Nic dziwnego więc, że i moje tempo bywało zmienne i musiałem go kontrolować. Na tym etapie biegu zatem były km gdzie biegłem 3:46min/km, ale były i takie gdzie tempo spadało do 4:01min/km. Mimo wszystko jednak stale pod kontrolą i dobrym samopoczuciem. Kolejne żele zjadłem odpowiednio na 10, 20 i 32km i cisnąłem dalej.
Wrzawa kibiców, doping mojej kochanej żony na trasie, wszystko to spowodowało, że na ostatnie 10km byłem nastawiony bojowo. I tak miało być, gdyż od 32km w górę miałem stopniowo przyspieszać, by na ostatnich kilometrach dać z siebie maks. Plan ten zrealizowałem w 100%. Pomimo ostatnich 6km, gdzie po nawrotce wyraźnie biegliśmy pod wiatr. Ostatni kilometr przyspieszyłem jeszcze do 3:40min/km. Ostatecznie zegarek zatrzymany na linii mety pokazał 2:45:55 (2:47:25 czas brutto podany przez organizatora), co jest moim aktualnym rekordem życiowym. Co ciekawe zarejestrowany przez zegarek dystans pokazał 42,96 km.
Tokyo Maraton ukończony z czasem, w który celowałem. Japończycy zadbali o to, aby każdy z maratończyków rozchodził zmęczone nogi. Po odbiór rzeczy musiałem przejść jeszcze z dobre 2km, drogę umilali wiwatujący wolontariusze. Otrzymałem pamiątkowy ręcznik, medal – teraz już jest mój. Szybkie zdjęcia, przebranie, podjazd metrem pod Tokyo Station gdzie czekała Ania. Jej uśmiech mówił wszystko.
Serdecznie pozdrawiamy wszystkie osoby, które dane nam było poznać podczas tej wyprawy. Osobiście dziękuję bardzo za ogromny doping jaki otrzymałem od wszystkich znajomych i przyjaciół z Polski (FB zawieszał się aż od wszystkich komentarzy i postów).
Na koniec jeszcze trochę statystyk (oficjalne wyniki jeszcze będą potwierdzane przez organizatora): Numer startowy: 80301. Miejsce na mecie – 728. Ilość osób sklasyfikowanych na mecie – 34491. Miejsce wśród Polaków na mecie – 1 (na 52 startujących).
Galeria zdjęć A. i M. Gołaszewskich