W zeszłym roku pisałem o świetnym wyniku w Rzeźniczku, jaki osiągnęli Adam Pożarowszczyk i Patryk Kościelski (Ministerstwo Głupich Kroków Legionowo). O tym można przeczytać TUTAJ. W tym startowali obaj, ale każdy miał inne priorytety.
Patryk Kościelski po dłużej przerwie, spowodowanej kontuzją i operacją, pobiegł, by wspomagać na trasie swoją żonę Agnieszkę, która ukończyła tegoroczną edycję Rzeźniczka. Prócz Kościelskich i Pożarowszczyka na trasie tego trudnego biegu byli inni zawodnicy z naszego terenu z Ministerstwa Głupich Kroków Legionowo pobiegli jeszcze Agnieszka Sadłowska, a także Marcin Markowski, Klaudia Wojcieszak (oboje Bravehearts Legionowo) i Edyta Smólka i Marek Sosnowski z Legionowa.
Król wrócił do Legionowa!
Niewątpliwie zwycięstwo Adama Pożarowszczyka jest jego jednym z największych sukcesów w biegowej przygodzie. W tegorocznym Rzeźniczku nie miał sobie równych (ponad 820 osób ukończyło bieg), choć drugi na mecie Łukasz Zdanowski z Siedlec stracił do zwycięzcy zaledwie 5 sekund! Trzeci biegacz, który zameldował się na mecie, również był z Mazowsza! Okazał się nim Daniel Sychowicz z Otwocka. Warto podać czas w jakim najlepszy dotarł do mety – 2:32:06. Pełne wyniki można znaleźć TUTAJ.
Okiem zwycięzcy
To był mój jubileuszowy piąty start w Rzeźniczku. W 2014 roku od III edycji (obecnie to już VII edycja – przyp. autor) w zasadzie rozpocząłem przygodę z bieganiem. Od początku starałem się biec swoim tempem, realizując plan poprawy czasu z ubiegłego roku. Na podbiegach chciałem za dużo nie tracić, a atakować głównie na zbiegach. Niespodziewanie objąłem prowadzenie już na około 4 kilometrze, po tym jak lider nadłożył kilkadziesiąt metrów, myląc trasę z powodu ewidentnego problemu z oznakowaniem. Niedługo potem na podbiegu poszedł mocny atak, za którym jeszcze nie starałem się gonić. Kiedy tylko pojawiły się pierwsze zbiegi udało się wyprzedzić uciekiniera i objąć prowadzenie – jak się później okazało, już do mety. Po sekwencji długich zbiegów, pomiar czasu na 16-tym kilometrze pokazał już 2 minuty zapasu i od tego momentu starałem się po prostu kontrolować przewagę nad goniącymi mnie zawodnikami. Ostatnie bardzo strome kilometry pokonałem dość zachowawczo i gdyby nie to, że na końcu nadłożyłem kilkaset metrów (oznaczenia trasy!), zwycięstwo nie było by zagrożone. Ostatecznie wpadłem na metę mając tylko 5 sekund przewagi. Podsumowując start bardzo udany – statuetka Rzeźniczka trafiła w moje ręce. Na koniec: zwycięstwo chciałbym zadedykować towarzyszce górskich wycieczek, z którą ponownie odkrywam piękno Tatr (przełęcz Krzyżne)! Jeżeli jakimś cudem to przeczyta, będzie wiedziała, że o Nią chodzi.