Hubert Szczepan Krzemiński znów idzie w góry

Hubert-szczepan-Krzeminski

Hubert Szczepan Krzemiński –  o jego górskich wyprawach pisaliśmy na naszych łamach już kilkakrotnie. Teraz znów nadarza się okazja do tego, aby powrócić do jego historii – już za kilka miesięcy mieszkaniec Legionowa zamierza wyruszyć do Kirgistanu, w pasmo Tien Szan, gdzie zdobywać będzie dwie siedmiotysięczne góry Chan Tengi oraz dużo trudniejszy Pik Pobiedy.

 Hubert Szczepan Krzemiński

Przygoda Hubera z górami rozpoczęła się w 2002 roku, gdy wziął udział w obozie wędrownym na Rysy organizowanym przez legionowskich harcerzy. Od tego momentu minęło ponad dziesięć lat, a konto górskich zdobyczy Huberta wzbogaciło się między innymi o alpejski Grosslockner, Mont Blanc, czy pamirski Pik Awicenny (dawniej nazywany Pikiem Lenina). Najbliższa wyprawa na Chan Tengi i Pik Pobiedy (odpowiednio 6995 metrów -z kopułą śnieżną 7010 metrów – oraz 7439 metrów) jest kolejnym etapem w jego przygodzie ze wspinaczką – być może tej zimy uda się także zdobyć Noszak, drugi co do wielkości szczyt w górach Hindukusz.

Kompletowanie sprzętu

Przygotowania do letniej wyprawy idą pełną parą, a w ostatnim czasie Hubert wraz ze swoim trenerem, Robertem Rosłoniem, zmienili nieco program zajęć. – Mimo trochę odmiennego trybu ćwiczeń nie zapominam o bieganiu, jeździe na rowerze, czy wiszeniu na dziabach (czekanach wspinaczkowych – przyp.red.) – mówi Hubert w rozmowie z naszym tygodnikiem. Zapytany jednak o to, które partie mięśni są najważniejsza dla alpinistów i które z nich decydują o powodzeniu wyprawy, odpowiada dość zaskakująco: – Najważniejsza jest… głowa. I chodzi tu zarówno o wspinaczkę górską, jak i sportową. Głowa, głowa, głowa, potem dopiero siła fizyczna, choć ta oczywiście też jest ważna, nie można o niej zapominać. – Mieszkaniec Legionowa przyznaje, że swoją przygodę ze wspinaczką rozpoczął od praktyki, a teoretyczne kursy nie miały w jego przypadku większego sensu. Jest co prawda członkiem Klubu Wysokogórskiego Warszawa i Amatorskiego Klubu Sportowego Polonia Warszawa, jednak tak naprawdę żadna przynależność klubowa nie jest konieczna do tego, aby „iść w góry”- zrzeszanie się w klubach jest jedynie pomocą w osiąganiu celu, to właśnie w takich zespołach pasjonaci wspinaczki mają możliwość poznania innych wielbicieli tego sportu, z którymi mogą umawiać się np. na wspólne treningi. – Żeby zdobyć szczyt potrzebna jest chęć…no i pieniądze – dodaje mój rozmówca. Właśnie: kasa. Jej posiadanie jest zdecydowanym plusem, jeśli chodzi o komfort uczestnictwa w wyprawie – Hubert przyznaje jednak, że nie jest to czynnik decydujący, bowiem do wyprawy w Alpy wystarczyło mu zaledwie 50 euro. Co prawda amatorowi górskich wspinaczek pomaga miasto i powiat, a także firma Grivel, która uzupełnia jego sprzęt, jednak jest to kropla w morzu potrzeb. Hubert otrzymuje też pomoc od Hufca ZHP w Legionowie i „1%for the Planet”, ale nikt jeszcze nie zdecydował się na pełne wsparcie jego wyprawy. Nic więc dziwnego, że obecnie poszukuje partnera, który wspomógłby jego wysiłki w wyprawie do Kirgistanu. – W sumie to czas poświęcony na dzwonienie i proszenie o pomoc mógłbym przeznaczyć na lepsze przygotowanie – dodaje z uśmiechem mój rozmówca. Kwestia pieniędzy pojawia się jednak nie tylko podczas organizowania wyprawy, ale także w jej trakcie. – Jeśli masz pieniądze, to możesz sobie nawet wykupić wejście na Mount Everest, gdzie przewodnicy wniosą Cię jako kolejny bagaż – mówi Hubert. Po chwili zdradza jednak inne ciekawe techniczne aspekty wyprawy: – Wszystko ogranicza się do tego, że otacza nas pieniądz i bez niego nawet wyjście na „spacer” jest mało możliwe. Co prawda od samego rządu kraju nie potrzeba zgody na wejście… ale od podległych mu jednostek już tak. Ach, no i wielkie znaczenie ma też to, jak popularna jest dana góra, np. Mount Everest czy Mount Blanc…moje są akurat mniej nagłośnione – dodaje na zakończenie.

Kartka z podróży

Wyprawa na Chan Tengi i Pik Pobiedy odbędzie się dopiero za kilka miesięcy. Do tego czasu postaramy się napisać jeszcze o Hubercie, a także postępie jego przygotowań do wspinaczki na siedmiotysięczniki. Sam bohater letniego wejścia w kirgistańskie pasma obiecał nam relację z wyprawy, którą z pewnością opublikujemy na naszych łamach. Hubert zapytany o to, kiedy będzie kompletował wspomniany raport i w jakiej formie zostanie on przedstawiona odpowiada: – W wolnym czasie, kiedy nie jesteśmy w drodze, ale siedzimy w namiotach, najczęściej jem, odpoczywam… i piszę dziennik dla mojej koleżanki. Na razie tylko dla niej, ale kto wie jakie będą jego losy. A więc być może już niebawem przyjdzie nam z dumą czytać książkową wersję wspomnień mieszkańca Legionowa?