Historia Jeziora Zegrzyńskiego. Kiedyś tu były wsie, dziś jest jezioro

37568631_1012454522254628_2704742314487578624_n

fot. www.facebook.com/wojtmaciejmazur/

Jezioro Zegrzyńskie dziś najpopularniejszy kurort wypoczynkowy w okolicach Warszawy i największy akwen na Mazowszu, ale jeszcze 55 lat temu w jego miejscu były dwie nieistniejące już wsie (Rybaki i Zagroby), łąki, pastwiska, kilkanaście domostw i gospodarstw, a w okolicach Białobrzegów dwa małe jeziorka Ostrowite i Białobrzeskie.
Na terenach dzisiejszego Jeziora Zegrzyńskiego okoliczni mieszkańcy utrzymywali się głównie z uprawy. Ziemia była tam żyzna, ponieważ były to tereny zalewowe. Takie położenie niosło jednak duże zagrożenie. Poza corocznymi niegroźnymi podtopieniami, raz na kilkanaście lat dochodziło tu do powodzi, które zagrażały także bardziej oddalonym miejscowościom. Ostatnia taka powódź miała miejsce wiosną 1958r. Narew i Bug zalały m.in. pułtuskie dzielnice Popławy i Rybitwy, osadę Rybaki, Rynię, Białobrzegi, Cupel, Załubice i Komornicę. Na skutek powodzi pod wodą znalazła się znaczna część Nowego Dworu Mazowieckiego. Z zalanych terenów ewakuowano wówczas ponad 2,5 tys. ludzi i ok. 3 tys. sztuk zwierząt hodowlanych. Ta katastrofa zmusiła władze do podjęcia kroków mających na celu uregulowanie stosunków wodnych w okolicach Zegrza. Szybko przystąpiono do budowy zapory w Dębem i towarzyszących jej zapór bocznych i ochronnych wałów ziemnych.

Plany

Nie był to jednak pomysł ad hoc. Takie plany snuto już od początku XX wieku. W 1910 r. w ówczesnym rosyjskim Ministerstwie Komunikacji padł pomysł utworzenia drogi wodnej łączącej Dniepr z Wisłą. Po II wojnie światowej pojawił się program rozwoju żeglugi śródlądowej, w tym także uruchomienie żeglugi na Bugu. W czasach intensywnej odbudowy stolicy chodziło też o ułatwienie transportu materiałów budowlanych do Warszawy. Decyzję o lokalizacji Zelewu Zegrzyńskiego podjęto 13 lutego 1951 roku. Miejsce powstania stopnia wodnego w Dębem zatwierdzono 20 września 1955 roku.

Bunt mieszkańców

Plany te snuto jednak bez szerszego udziału mieszkańców terenów zalewowych. Na nich wieść o konieczności przeprowadzki i pozostawienia gospodarstw spadła jak grom z jasnego nieba. – Nakaz przyszedł w czasie sianokosów – robota w polu a tu woda bije. Po tygodniu naszła. Przyjechali urzędnicy. Chłopi ich chwycili i chcieli potopić. Dali po 25 groszy za metr – na sznurek, żeby się powiesić. Mieszkańców z zalanych terenów przenieśli pod „dachówkę”, „MDM” mówimy na to.” (..) Wybudowali w Dębem korak czyli tamę, usypali wały i napuścili wody. Jak to w PRL-u, śpieszyli się terminem. Pod wodą zostały resztki domów, płoty, kikuty drzew, a przede wszystkim wierzchnia warstwa gleby. Po prostu zalali łąki, ledwo co krowy z nich spędzono. Ludzie pomstowali, odwoływali się, ale prawo własności miano za nic. Mikołaj Kos położył się pod spychacz, na kilka dni zabrała go milicja – tak relacjonował to mieszkaniec.
Działano w pośpiechu, bo chciano zdążyć na 22 lipca 1963 roku, na Narodowe Święto Odrodzenia Polski. Choć prace rozpoczęto w 1957 roku, przerywały je dwie powodzie. W związku z tym dopiero na 3 miesiące przed planowanym otwarciem napełniono do pełna zbiornik wodą. Zabrakło czasu na wykarczowanie drzew, rozebranie domów. Wszystko to zostało zalane. Cel jednak osiągnięto, 22 lipca 1963 roku otwarto Jezioro Zegrzyńskie.

Dzisiejsze funkcje jeziora

Dzięki tej inwestycji na zaporze powstała elektrownia wodna, która rocznie produkuje 91GWh energii elektrycznej, uregulowano stosunki wodne w dorzeczu Bugu i Narwi, rozwinęła się infrastruktura rolniczo-przemysłowa i komunikacyjna oraz zyskaliśmy skuteczną ochronę przeciwpowodziową. Dziś ciężko jest sobie wyobrazić powiat legionowski i całą aglomerację warszawską bez Jeziora Zegrzyńskiego. Ten akwen o powierzchni 3300 ha i pojemności 94 mln m3 stał się największym centrum rekreacyjno-sportowym w regionie. To tutaj latem tętni życie – ciągną tu tłumy z Warszawy, Legionowa i okolic po to, by ochłodzić się, poopalać, pożeglować i połowić ryby. To dało możliwość rozwoju dobrze prosperującej bazie hotelowej, turystycznej i sportowej. Dziś o zatopionych gospodarstwach pamiętają już tylko nieliczni. – Jan Wymentowicz co jakiś czas chodzi na dziką plażę w Nieporęcie. Tu, gdzie do piachu dopływa woda, stał jego dom. Obok był dom Oktabów, jeszcze dalej – sąsiadki, która nie dawała się lubić… Ludzie, którzy zjadą na plażę już za kilka tygodni, nie będą wiedzieć, że plażują w cieniu – czytamy w artykule „ Jubileusz wielkiej kałuży” w Życiu Warszawy z 8 kwietnia 2003 roku.