Mieszkańcy powiatu pobili rekord Guinnessa w najwyższym na świecie skoku w tandemie

maya_eskimos

25 października z Wieliszewa wystartował balon, który wzniósł się do stratosfery i następnie na wysokości około 11 400 m n.p.m. wyskoczył z niego tandem skoczków oraz kamerzysta.

Tym samym spadochroniarze pobili rekord Guinnessa w najwyższym na świecie skoku w tandemie. Rozmawiamy z tandem pilotem Arkiem Majewskim oraz członkiem załogi balonu Tomkiem Witkowskim. Obaj są mieszkańcami powiatu legionowskiego.

 

Arek „Maya” Majewski, były żołnierz sił specjalnych, doświadczony w skokach wysokościowych instruktor spadochronowy Aeroklubu Warszawskiego, mieszkaniec Łajsk. To on jako tandem pilot, gdy balon wzniósł się na wysokość ponad 11 km, wyskoczył ze spadochronem i przypiętym do siebie 70-letnim Amerykaninem, Jimem Wiggintonem.

W realizacji tego skoku pomagał mu Tomek Witkowski, który w projekcie pełnił rolę operatora sprzętu pokładowego – tlenowego i łączności. Tomek jest dyrektorem Aeroklubu Warszawskiego, oprócz tego pracuje jako inżynier i instruktor spadochronowy na lotnisku w Chrcynnie, jest także ratownikiem TOPR, alpinistą, instruktorem nurkowania i w trakcie szkolenia na pilota balonu.

 

Obaj mieszkacie w powiecie legionowskim. Tomku, do Dosina w gminie Serock sprowadziłeś się 2 lata temu. Jak, jako ratownik TOPR i alpinista, odnajdujesz się na nizinach, co sprowadziło Cię pod Serock?

Tomek: Piękna okolica, chęć ucieczki z miasta. Pragnąłem razem z rodziną mieszkać we własnym domu za miastem. Idealnie jakby nad Narwią były góry, ale i tak jest pięknie. Wyprowadzając się na północ od centrum Warszawy oddaliłem się trochę od ukochanych Tatr i Alp, ale za to zbliżyłem znacznie do lotniska w Chrcynnie, z którym jestem związany od ponad 30 lat i gdzie spędzam większość czasu. Bliżej jest stąd również na Mazury, gdzie uczę się latać balonem i czasem również skaczę ze spadochronem z balonu na piękną mozaiką mazurskich jezior i lasów. Ale tak naprawdę miejsce zamieszkania, w moim przypadku, nie determinuje pasji. Uwielbiam himalajskie trekkingi, a z centrum Warszawy i z Dosina do Kathmandu odległość jest prawie taka sama.
Ile skoków ze spadochronem macie już na swoim koncie? Ile z nich to skoki ze stratosfery?

Arek: Zbliżam się do 4000 skoków, ze stratosfery mam 2 skoki, te w czasie rekordów, ale ogólnie z dużej wysokości ponad 20.

Tomek: Do tej pory wykonałem 2600 skoków, w tym kilkanaście z dużych wysokości powyżej (6000 – 7000 m), ze stratosfery mam jeden skok (10 760 m), choć, biorąc pod uwagę Punya Project, byłem tam dwa razy – nasz balon wzniósł się na wysokość 11900 m.
Czym różnią się skoki spadochronowe ze stratosfery od tych zwykle wykonywanych tj. z 4 tys. metrów? Jakich różnic w sprzęcie to wymaga (balon, spadochron, ubranie)?

Tomek: Przede wszystkim sprzęt. System tlenowy, który składa się z maski, hełmu, butli osobistej przyczepionej do pokrowca spadochronu oraz dużej butli w koszu balonu, od której odpinamy się przed skokiem. Drugą ważną rzeczą jest ubiór, który ma zapewnić izolację od warunków zewnętrznych, chłodu (przyp. red. nawet – 60 st C) i wilgoci, oraz utrzymać komfortową temperaturę ciała. Mój ubiór, według mojego własnego pomysłu, składa się z czterech warstw: bielizny termo aktywnej, ogrzewania elektrycznego zintegrowanego z drugą warstwą bielizny, kombinezonu puchowego i kombinezonu zewnętrznego z cordury. Spadochron do skoku ze stratosfery nie różni się bardzo od tego, którego używamy standardowo, poza tym, że jest wyposażony w automat spadochronowy odporny na niskie temperatury. Przy obu naszych lotach do stratosfery korzystaliśmy z balonu na ogrzane powietrze, był to standardowy balon na ogrzane powietrze, który wyróżniał się tym, że jest to największy balon w Polsce i wyposażony jest w specjalny palnik zaprojektowany z myślą o lotach wysokościowych. Jest takich tylko kilka na świecie.
Podczas skoku z ponad 10 tys. metrów ze względu na rozrzedzone powietrze ciężko jest sterować ciałem. Jak się do tego przygotować? Od jakiej wysokości odzyskuje się panowanie nad ciałem?

Arek: Jeśli się skacze z tak dużej wysokości w tym rzadkim powietrzu i dodatkowo jeszcze z balonu, który ma małą prędkość postępową, nie ma tzw. strug powietrza, na których można się oprzeć. Występuje wtedy duża trudność ze stabilizacją lotu zespołu tandemowego, zwykle wykonuje się po wyskoku kilka salt. Dopiero po upływie co najmniej 7 sekund i złapaniu tzw. relatywnego wiatru, czyli strug powietrza można zacząć stabilizować lot.

Dodatkową trudnością są problemy z napełnieniem spadochronu hamującego systemu tandemowego, który w tak rzadkim powietrzu wypełnia się znacznie dłużej niż w standardowym skoku, czyli nawet po tych 7 sekundach rozpędzania nadal występują trudności w stabilizacji pary tandemowej. To mnie zaskoczyło najbardziej. Nie wiedziałem o tym, bo nie było się kogo zapytać, bo przecież wcześniej nikt tak wysoko w tandemie nie skakał. Nawet przez chwilę myślałem, że mam sytuację awaryjną. W mojej ocenie, jeśli ma się ponad 2 tysiące skoków w tandemie, nie trzeba się jakoś specjalnie do tego przygotować. Trzeba przestrzegać procedur, ufać swoim umiejętnościom i fizyce. Trzeba też zachować zimną krew, nie panikować i wytrzymać ta pierwszą fazę rozpędzania. Wszystko to po raz kolejny mi się sprawdziło. Potem jest już z górki. Im bliżej ziemi, tym bezpieczniej.
Dlaczego skoki stratosferyczne wykonywane są z balonu, a nie z samolotu?

Tomek: Jeśli chodzi o skoki, to najłatwiej by było skakać z samolotu. Problem w tym, że samoloty, które mogą bezpiecznie otworzyć drzwi na tej wysokości, są praktycznie tylko w dyspozycji wojska, a wojsko nie jest chętne do udziału w takich przedsięwzięciach, szczególnie z cywilami. Poza tym w naszym kraju takich samolotów nie ma. Po długich poszukiwaniach sposobu, jak dostać się na wysokość ponad 10 000 m, okazało się, że jedynym dostępnym sposobem jest balon i w dodatku na ogrzane powietrze. Balon ma również swoje ograniczenia, ale jak już postanowiłem, że to będzie balon i pierwszy raz poleciałem balonem na większą wysokość, zauroczyła mnie prostota i romantyzm tego, jak balon lata, kawałek materiału tworzącego powłokę i ogień, do tego wiklinowy kosz – romantycznie i pierwotnie zarazem.

Arku, skok stratosferyczny z 70 latkiem w tandemie to duża odpowiedzialność. Czego obawiałeś się najbardziej?

Arek: Hipoksji, czyli niedotlenienia organizmu na dużej wysokości. Na szczęście Jim to podobnie jak ja były wojskowy, bardzo sprawny facet, pomimo 70 lat. Odbyliśmy wcześniej badania w komorze niskich ciśnień w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej, aby sprawdzić nasze organizmy pod tym względem. Przy skoku tandemowym dla instruktora jest dodatkowa odpowiedzialność za pasażera i takie właśnie podejście ma każdy pilot tandemu. Z racji, że był to skok z balonu, czyli z mało sterownego statku powietrznego, wiązał się z lądowaniem w terenie przygodnym, czyli nie można wcześniej dokładnie zaplanować miejsca lądowania. Niestety podczas rekordowego skoku po otwarciu spadochronu głównego znaleźliśmy się nad dużym obszarem leśnym. Musiałem się nieźle napracować i wykazać wysokimi umiejętnościami, żeby znaleźć bezpieczne miejsce do lądowania. Była to polana leśna o szerokości ok. 60 m i długości ok. 100 m. Musiałem z dużą prędkością podejść do lądowania po przekątnej polany bardzo nisko nad wierzchołkami dość wysokich drzew, aby zmieścić się w tak ograniczonym terenie. Po lądowaniu Jim rozejrzał się dookoła i powiedział, że od tego momentu jestem jego ulubionym synem. W ten sposób docenił mój kunszt instruktorski.
Z jaką największą prędkością spadaliście po wyskoczeniu z balonu?

Arek: Moje przyrządy zarejestrowały prędkość 360 km/h. Inżynierowie mówią, że mogło być nawet szybciej. Ciągle trwają pracę nad końcowym raportem technicznym dla organizacji Guinness World Records. Najprawdopodobniej końcową uznaną wysokością wpisaną do Księgi Rekordów Guinnessa i certyfikatu będzie wysokość 11 405 m n.p.m.
Czy w czasie wznoszenia balonem pojawiały się jakieś problemy lub ryzykowne sytuacje?

Tomek: Łączność z ziemią niestety nie zadziałała tak, jak powinna. W silnej inwersji w tropopauzie gasły nam palniki, istniało realne ryzyko, że nie uda nam się wznieść na tyle, by Maya i Jim mogli wykonać rekordowy skok. Pojawiły się u nich także objawy hipoksji. Mieliśmy także awarię instalacji elektrycznej, która odpowiadała za ogrzewanie kombinezonów mojego i Darka (przyp. Red. pilot Dariusz Brzozowski) oraz reduktorów tlenowych.

Arek: Trajektoria lotu balonu zmieniła się trochę w stosunku do symulacji komputerowej. Całość operacji odbyła się na granicy zarezerwowanej wcześniej strefy powietrznej na projekt. W związku z tym kilka samolotów pasażerskich musiało zmienić swój kurs w stosunku do pierwotnego planu lotu, aby uniknąć kolizji z nami. Na szczęście nad naszym bezpieczeństwem czuwali specjaliści z Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej, za co im serdecznie dziękujemy.
Ile czasu wznosił się balon?

Tomek: Do wysokości 11000 metrów balon wznosił się godzinę. Drugą godzinę balon opadał.
Gdzie wylądowaliście?

Arek: My niedaleko miejscowości Ochudno, 9km na północ od Wyszkowa, 39 km w linii prostej od miejsca startu, czyli Wieliszewa.

Tomek: Lądowanie balonu utrudniały pogarszające się warunki meteo, widzialność pozioma 50 m nad ziemią nie przekraczała 100 metrów, co znacznie komplikowało kwestię lądowania w terenie, którego kompletnie nie znaliśmy. Lądowaliśmy ok. 65 km od miejsca startu, ok. 5 km na południowy zachód od Ostrowi Mazowieckiej.
To nie pierwszy raz, kiedy wspólnie wnieśliście się balonem do stratosfery. W 2014 w projekcie Polska Stratosfera razem pobiliście rekord Europy w wysokości opuszczenia statku powietrznego formacją trzyosobową oraz rekord Europy w odległości swobodnego spadania formacją trzyosobową. Wyskoczyliście wtedy z balonu na wysokości 10600 m. n.p.m. Jaki jest światowy rekord w takim skoku?

Tomek: Tak naprawdę nie ma światowego rekordu wysokościowego w skoku formacją, ten nasz był najwyższy. Do zeszłego roku nie było rozróżnienia pomiędzy grupą i skokiem indywidualnym, także mieliśmy jakby trzecie miejsce, /przyp. red. światowy rekord w skoku indywidualnym należy do Alana Austacego (ponad 41 tys. m), który pobił rekord Felixa Baumgartnera (blisko 39 tys. m)/, ale ponieważ ani Felix, ani tym bardziej Alan nie ustanawiali rekordu kontynentalnego, my mamy rekord Europy. Aktualnie międzynarodowa federacja aeronautyki FAI zmieniła kwalifikację rekordów i teraz jesteśmy rekordzistami Europy jako team, a indywidualne rekordy klasyfikowane są oddzielnie. W naszym skoku każdy był samodzielnym skoczkiem, w projekcie Punya to był skok tandemowy.
Który projekt był trudniejszy w realizacji?

Arek: To były dwa różne skoki. Nie da się jednoznacznie powiedzieć, który był trudniejszy. W każdym z tych dwóch skoków panowały tak samo trudne warunki, czyli bardzo niska temperatura ok. -55 stopni, bardzo niskie ciśnienie, rzadkie powietrze i brak tlenu, ale w każdym z tych rekordów chodziło o coś zupełnie innego. W czasie projektu Polska Stratosfera cała trudność polegała na tym, że, aby rekord został uznany, musieliśmy w formacji 3 osobowej trzymać ten sam chwyt od momentu wyskoku do momentu rozejścia się formacji. Gdybyśmy choć na jedną sekundę puścili chwyty, całe dwa lata przygotowań poszłyby na marne. W czasie projektu Punya nie było takich wymagań, trzeba było tylko i aż wykonać skok w tandemie, czyli z drugim człowiekiem podczepionym specjalną uprzężą z przodu tandem pilota. Tutaj główną trudnością był sam wyskok z balonu i ustabilizowanie lotu zespołu tandemowego. Po ok. 20 sekundach od wyskoku, po ustabilizowaniu lotu, wyrzuceniu hamulca i rozpędzeniu się do prędkości ok. 360 km/h czułem się już w miarę pewnie, prawie jak w standardowym skoku tandemowym, których do czasu rekordu wykonałem ponad 2000. Pozostawała jeszcze odpowiedzialność za pasażera, ale w pracy każdego instruktora spadochronowego jest to podstawowa kwestia.
Wracając do światowych rekordów w skokach indywidualnych. Felix Baumgartner skoczył z blisko 39 tys. m, a Alan Austace z ponad 41 tys. m. Czym różniły się ich skoki od Waszych?

Tomek: Jeśli chodzi o Felixa i Alana, to oni przede wszystkim korzystali z balonów gazowych (wypełnionych helem) i skakali w kombinezonach „kosmicznych”. Podstawową różnicą jest to, że były to skoki indywidualne, w dodatku oba zupełnie inaczej technicznie zorganizowane, z innym podejściem do tematu i innymi budżetami sięgającymi milionów, a nawet dziesiątek milionów dolarów. W obu naszych projektach największym wyzwaniem nie był skok, tylko wzniesienie się balonem na ogrzane powietrze na taką wysokość i bezpieczne lądowanie, to dużo trudniejsze niż by z pozoru się mogło wydawać. To, że się udało, zawdzięczamy doświadczeniu Darka Brzozowskiego, znakomitego pilota balonowego, który mistrzowsko pilotuje balon i jest na tyle szalony, aby dać się namawiać na takie przedsięwzięcia.
Realizujecie fascynujące projekty. Wiem też, że swoimi podniebnymi pasjami potraficie zarażać innych i dzięki Wam każdy może skoczyć ze spadochronem czy odbyć lot balonem. Powiedzcie, gdzie można Was szukać, aby zrealizować takie marzenia?

Arek: Na lotnisku Aeroklubu Warszawskiego w Chrcynnie koło Nasielska, gdzie na co dzień szkolę
i wykonuję skoki w tandemie. Serdecznie zapraszam 🙂

Tomek: Chętnych na skok w tandemie lub do szkolenia na przyszłych skoczków również zapraszam do Chrcynna, a balonem latam na Mazurach i zapraszam do Krzyżan koło Rynu, do bazy balonowej Darka Brzozowskiego www.lotybalonami.com.pl
Dziękuję za rozmowę!

Arek: Również dziękuję i chciałbym podziękować wszystkim osobom i instytucjom, które wspierały Projekt Punya, którego celem nie było tylko ustanowienie rekordu, ale przede wszystkim zwrócenie uwagi na problemy ludzi dotkniętych chorobami nowotworowymi. Przede wszystkim dziękuję załodze balonu, czyli Darkowi Brzozowskiemu i Tomkowi Witkowskiemu oraz kamerzyście z Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca, który dla potrzeb wojsk specjalnych wykonywał w tym projekcie skok doświadczalny. Dziękuję wszystkim, którzy nam zaufali, wszyscy uczestnicy przygotowań byli jednakowo ważni i dołożyli swoją cegiełkę do szlachetnej sprawy.
Fot. Polska Stratosfera