Uratowali psa, a jego właściciel czuje się „wyrolowany”

straz-pies

Strażacy zajmują się nie tylko gaszeniem pożarów, służbą przy wypadkach drogowych czy odpompowywaniem wody z zalanych piwnic. Codziennie mają prośby o uratowanie domowych pupili, kotów, węży, papug czy też psów.

1 listopada około 12.40, podczas gdy właściciele jednej z posesji w Michałowie-Regionowie wyjechali odwiedzić groby bliskich, ich wilczur pozostawiony w ogrodzie prawdopodobnie próbował przeskoczyć ogrodzenie. Niestety, zwierzę zawisło na ogrodzeniu. Jeden z przechodniów, który zauważył wyjącego psa, zawiadomił Komendę Powiatowej Straży Pożarnej w Legionowie i poprosił o pomoc. Prawdopodobnie sam bał się podejść do wilczura, bo zwierzę było sporych rozmiarów. Po przyjechaniu na miejsce na ulicę Modlińską, strażacy zastali wiszącego psa, który do tej pory nie zdołał się sam uwolnić. – Ponieważ jego kończyna była wykrzywiona pod kątem 90 stopni, a łapa bolała przy dotyku, postanowiliśmy zawieźć go do weterynarza – opowiada jeden ze strażaków.

Szukali właściciela

Pies trafił do lecznicy Jacka Banego w Legionowie. Tam weterynarze zaopiekowali się psem. Według rozmowy z właścicielką kliniki, pies otrzymał znieczulenie, zrobiono prześwietlenie i wykonano opatrunek oraz usztywnienie. Według karty pacjenta, zwierzę po wygojeniu rany powinno być poddane dalszemu leczeniu, a łapa zagipsowana. Póki co wilczur został w przychodni. Następnego dnia weterynarze postanowili odszukać właściciela psa. Dzwonili pod adresy okolicznych domów, gdzie został znaleziony przez strażaków. – Czy pan/pani nie zgubiła czasem psa? – pytała właścicielka przychodni. W końcu się udało i pies trafił do domu.

Czuła się wyrolowana

Dalszy ciąg historii jest nieco zaskakujący. Według strażaków, właścicielka psa miała żal i pretensje, że uratowali zwierzę i narazili ją na wysokie koszty leczenia (około 180 zł). Właścicielka lecznicy potwierdza, że uzyskała tylko część kosztów za leczenie. – Po ponownym kontakcie telefonicznym usłyszałam od właścicielki, że czuje się wyrolowana – opowiadała zbulwersowana Małgorzata Bany. Informacja, że psu nic nie jest i że zdjęto mu opatrunek, zaskoczyła ją. Według weterynarzy staw skokowy w tylnej łapie był naruszony, ale skoro właścicielka chciała podjąć leczenie w innej przychodni, otrzymała kompletną kartę. Zwróciliśmy się do właścicielki, by zapytać jak czuje się zwierzę. Ta jednak stanowczo odmówiła rozmowy na ten temat.

Umowa z gminą

Według Katarzyny Greśkiewicz z Urzędu Gminy Wieliszew strażacy lub weterynarz mogą w rozwiązaniu tej sprawy zgłosić się do Referatu Ochrony Środowiska i Rolnictwa. Prawdopodobnie tym razem koszt leczenia zostanie pokryty ze środków gminnych. Gmina ma podpisaną umowę z weterynarzem, który podejmuje się interwencji podczas wypadków i pomaga w takich sytuacjach. To lecznica dla zwierząt na ulicy Nowodworskiej 93 w Łajskach. Jeśli zdarzenie ma miejsce na terenie Gminy Wieliszew należy się kontaktować z weterynarzem Mirosławem Kado (22 7822282).

Iwona Wymazał