Jadwiga Gościcka świadczy usługi opiekuńcze w Legionowie od 26 lat. Wykonywany przez nią zawód to „ciężki kawałek chleba”, ale nie narzeka. Przeciwnie, cieszy się, że podopieczni są zadowoleni. W zamian za pracę pełną poświęceń słyszy miłe słowa, jest powiernikiem głęboko skrywanych tajemnic, a niektórzy czekają na nią ze śmiercią.
Czym zajmuje się pani w swojej pracy?
Dzień w dzień robię to samo. Opiekuje się starszymi, chorymi ludźmi. Zajmuje się tym wszystkim, co wiąże się z opieką nad nimi, ale również zwyczajnymi obowiązkami domowymi, które każdy wykonuje u siebie w domu.
Zaczęło się od pracy jako opiekunka w PCK?
Tak. Później zlikwidowano tam usługi opiekuńcze i przejął nas Ośrodek Pomocy Społecznej. Tutaj jesteśmy dopiero od 6 lat.
Początki były trudne?
Denerwowałam się i bałam, bo byłam jeszcze młoda. A teraz już jest dobrze.
Skąd pomysł na ten zawód?
To pewnie powołanie. Poza tym kiedy zaczynałam, dzieci były małe i gdy nie istniała inna możliwość, mogłam je zabrać ze sobą. W tamtym momencie mojego życia to było bardzo ważne. Pracowałam wtedy jeszcze dla PCK. Zawsze było we mnie mnóstwo opiekuńczości. Jestem prawdziwą Matką Polką. Jak kwoka nad pisklętami, matka nad dziećmi, tak ja nad podopiecznymi roztaczam swoją troskę. Mimo to zawsze potrafiłam rozgraniczyć te uczucia. Dzieci to dzieci, a podopieczni to podopieczni. Miłość matki i opieka nad pacjentami to dwie zupełnie różne sprawy.
Czy wykonywany przez panią zawód to ciężka praca?
Tak, szczególnie pod względem psychicznym.
Ilu ma pani podopiecznych?
4 osoby.
Daje pani radę „ogarnąć” 4 osoby?
Czasami nawet 5. Zazwyczaj to wygląda tak, że każda z tych osób potrzebuje czegoś innego. W trakcie wykonywania obowiązków bywają miłe rozmowy przy kawie. Miałam kiedyś panią, która przy okazji wykonywania przeze mnie pracy opowiadała mi, jak zwiedziła Europę. Innym razem słuchałam opowieści małżeństwa, które prze kilka lat przebywało na placówce dyplomatycznej w Kenii. To dopiero były barwne historie. Lubię słuchać ludzi i zwyczajnie mam do nich cierpliwość. Sama nie wiem, skąd mi się to bierze.
Dlaczego bliscy nie mogą zająć się nimi?
Czasami bliscy pracują, czasami ktoś po prostu nikogo nie ma. Bywa też tak, że rodzina jest blisko i bardzo mało się interesuje. Najwięcej chyba jest przypadków, że wszyscy bliscy pracują i w tych godzinach ktoś musi się zaopiekować chorym.
Zdarzyło się pani, że ktoś prosił panią o robienie rzeczy, do których nie jest pani zobowiązana?
Wiele razy.
Słyszałam, że to czasami jest duży problem. Dyrektor OPS w Serocku poinformowała mnie o tym, że zdarzało się, że ktoś prosił opiekunkę o odśnieżenie dachu.
Jeżeli ktoś mnie poprosi o generalne porządki łącznie z myciem okien, to tego nie zrobię. Ale jeśli ktoś mnie poprosi o inną rzecz, którą jestem w stanie zrobić i wiem, że nikt inny tego nie zrobi, to robię to.
Z dobrego serca?
Tak, z dobrego serca, bo kto ma to zrobić? Jak można zostawić taką osobę z potrzebą, z którą sama sobie nie poradzi? Ja sobie tego nie wyobrażam. Chyba nawet odśnieżałam komuś ścieżkę do domu. W innym wypadku moja podopieczna nie miałaby jak przejść. Po prostu idę pomagać i nie zastanawiam się, czy coś jest na liście moich obowiązków.
Jest satysfakcja z tego, co pani robi?
Tak, szczególnie gdy ktoś jest zadowolony.
Potrafią pochwalić?
Tak. Od kilku lat mam pod swoją opieką osoby, które mnie chwalą. Właściwie zawsze potrafiłam się porozumieć z ludźmi, do których trafiałam, nawet jeśli bywali trudni.
Jak okazują swoją wdzięczność?
Są bardzo bezpośredni. Mówią mi wiele miłych rzeczy np. pani to taka dobra, taka czyściutka (śmiejemy się). Jedna pani zawsze przytulała się do mojej ręki i mówiła, że mam dobre ręce, jak matka. Zachwycają się również moim spokojem, choć wcale nie jestem spokojna.
Ale w pracy jest pani?
W pracy tak. Sama nie wiem, skąd ten spokój bierze się u mnie w pracy.
Kiedyś byłam wolontariuszką w domu opieki. Często zdarzały się nieracjonalne podejrzenia o kradzież, np. sztucznej szczęki. Czy pani też coś takiego się przytrafiło?
Kiedy zaczęłam pracować jako opiekunka, jedna z podopiecznych oskarżyła mnie o to, że ukradłam jej zakrętkę od słoika. To wydarzenie kojarzy mi się z ogromnym strachem. Tak się bałam, że przyniosłam własną zakrętkę z domu i dałam tej pani (śmiejemy się). Dopiero po kilku latach powiedziałam o tym kierowniczce.
Zdobyte w pracy umiejętności przydają się w codziennym życiu?
Na pewno. Potrzebna tutaj jest sztuka dyplomacji i panowania nad sobą. Mam pod opieką cztery osoby, wszystkie mają inny charakter. Przed drzwiami do każdej z nich muszę swoją osobowość przestawiać na odpowiednie tory, żeby móc dobrze wykonać powierzone mi zadania. Jedna pani jest osobą nostalgiczną, to muszę dostosować się do niej. To nie znaczy, że nie mogę jej nic wesołego powiedzieć, ale muszę to zrobić w odpowiedni sposób. Niektórzy lubią, żeby dużo im opowiadać, wtedy mówię co w świecie, co na ulicy. Są tacy, którzy odznaczają się religijnością, w tym wypadku potrzeba stonowanych zachowań. Z kolei są też podopieczni, którzy potrzebują kogoś, kto ich wysłucha.
Na podstawie tego, co pani mówi, można stwierdzić, że posiada pani zdolność empatii. Potrafi pani dostrzec stany emocjonalne innych i współodczuwać. Ale jak to jest, że po tylu latach chce się pani, tę zdolność wykorzystywać, tylko po to, żeby ci ludzie byli zadowoleni?
Po prostu się do tego przyzwyczaiłam. Nie mogę się też spóźniać, bo bardzo się martwią. Od razu myślą – na pewno coś się stało, może zachorowała, albo mi ją zabrali i wysłali do kogoś innego (śmiejemy się).
Zanim rozpoczęłyśmy rozmowę słyszałam jak pani koleżanki podziwiały pani punktualność.
(śmieje się) Życie mnie nauczyło punktualności.
Czy widok cierpienia wpływa negatywnie na pani nastrój już po pracy?
Tak. Mimo tego pracy nie zanoszę do domu. Mogę o tym myśleć, ale raczej nie opowiadam. Od dzieciństwa mam wpojoną zasadę, że nie wolno mi opowiadać, co u kogo się dzieje. Jak jestem u jednej podopiecznej, to nie opowiadam, co było u drugiej. Jestem bardzo tajemniczą osobą.
To pewnie dlatego podopieczni powierzają Pani sekrety
Chyba tak.
Zdarza się pani płakać w pracy?
O, tak. Jestem człowiekiem.
Jest czasem wesoło?
Bardzo miło wspominam dyżury u cudownego małżeństwa. Nie radzili sobie, bo trzeba było różne rzeczy robić przy tej pani, a pan był po wylewie i po prostu nie był w stanie. Kiedy do nich przychodziłam to pan robił kawkę dla mnie, dla swojej żony i zawsze mówił – dziewczynki pijcie a ja pójdę po świeże bułeczki. Miło te chwile wspominam. Miałam też kiedyś panią, która w przeszłości była nauczycielką. Jak do niej przychodziłam, to śpiewałyśmy sobie piosenki a nawet razem tańczyłyśmy. Bardzo mi jej brakowało, kiedy zmarła.
Jakie idealne cechy powinna mieć osoba świadcząca usługi opiekuńcze?
Cierpliwa, odpowiedzialna, opiekuńcza. Najważniejsze, żeby miała w sobie potrzebę pomagania innym.
Nie myślała pani o tym, aby zrezygnować i zająć się czymś innym?
Po tylu latach nie potrafiłabym chyba robić nic innego.
Czy nie czuje pani nigdy obrzydzenia, kiedy np. musi pani zmienić podopiecznemu pieluchę, albo wykonywać inne tego rodzaju czynności?
Nie, ja w ogóle o tym nie myślę. Mój tata był bardzo długo chory. Leżał 17 lat w łóżku i opieka tego rodzaju jest dla mnie sprawą naturalną. To raczej podopieczni często się krępują. Niektórzy mówią nawet, że czują się upokorzeni swoim stanem.
Czy więcej jest takich, którzy cierpią z tego powodu, czy też takich, którzy potrafią się z tym pogodzić?
Różnie, ale tak naprawdę, to kto potrafi się z tym pogodzić? Kto potrafi się pogodzić z upływającym czasem?
Nie dotyka pani problem wypalenia zawodowego?
Nie, bo w tej pracy jest duża różnorodność. Zazwyczaj jest tak, że u każdego z podopiecznych robi się coś innego. Często uczę się wielu mądrych rzeczy od osób, którymi się opiekuję. Począwszy od przepisów prawnych, a kończąc na życiowej mądrości. Czasem jestem powiernikiem głęboko skrywanych sekretów, do których poza mną nikt wcześniej nie miał dostępu. Takie zaufanie to dla mnie źródło prawdziwej satysfakcji. Czasem zdarza się nawet, że podopieczni czekają na nas ze śmiercią.
Jak to, czekają ze śmiercią?
Kiedy jedna z moich podopiecznych była już w agonii, nie mogła odejść. Kiedy do niej przyszłam, czuwająca nad nią sąsiadka powiedziała, żebym weszła, bo ona chyba czeka na mnie. Weszłam, wzięłam ją za rękę i wypowiedziałam jej imię. Popłynęły jej łzy i odeszła spokojnie.
Ta praca daje szczęście?
Na pewno. Kiedy ktoś na mnie czeka, to są szczęśliwe chwile. Niektórzy się przywiązują i ja się przywiązuje do pacjentów. Czasem kilka lat chodzi się do tego samego człowieka i nieuniknione jest, że zżywamy się ze sobą. Potem, gdy ta osoba odchodzi lub zachoruje, to się to przeżywa. Czasem bardzo się przeżywa.
Chodzi pani na pogrzeby?
Chodzę. Kiedyś miałam podopieczną, która nie miała rodziny. Miała mnie i sąsiadkę. Chciałam, żeby było więcej osób na pogrzebie, więc zabrałam ze sobą moje dwie córeczki. Zwolniłam je z lekcji i zabrałam ze sobą.
Dlaczego pani to zrobiła?
Chciałam uczcić jej pamięć.
Czy przez to, że wykonuje pani właśnie taki zawód, ma pani inne priorytety w życiu?
Na pewno. Wiem, jak w życiu ważne jest zdrowie. Ta praca również uszlachetnia. Jak jeszcze pracowałam w PCK, to moje córki, kiedy już chodziły do liceum, przez jeden miesiąc w wakacje również tam pracowały. Zawsze dostawały osoby w lepszym stanie zdrowia. Mogły zarobić sobie na wakacje, ale chciałam też, żeby zobaczyły, jak to jest, nauczyły się odpowiedzialności za drugiego człowieka. Muszę jednak przyznać, że po wielu latach spędzonych na pracy u podopiecznych, starość mnie przeraża. Wiem, że kiedyś ja też będę tak wyglądała, tak się czuła i tak bardzo będzie mi przykro, kiedy stanę się niedołężnym człowiekiem. Wydaje mi się trudne do zaakceptowania to, że kiedyś nie będę mogła już sobie radzić sama. Czasem podopieczni się denerwują, ale wiem, że to wynika z ich bezradności.
W ten sposób wyprzedziła pani moje pytanie. Przygotowując się do wywiadu, przeglądałam pracę naukową na temat sprawowania opieki nad starszymi ludźmi. Było tam napisane, że ci ludzie z bezradności bywają agresywni, apatyczni i czasem miewają stany depresyjne.
Tak rzeczywiście jest. Czasem powiedzą coś nieprzyjemnego, potem przepraszają. Nie biorę tego do siebie, bo wiem z doświadczenia, że w ten sposób czasem odreagowują trudną sytuację, w której się znajdują. Nauczyłam się dystansu do tego rodzaju wydarzeń, a nawet współczucia.
Nie oszukujmy się, pensja osoby świadczącej usługi opiekuńcze nie jest adekwatna do włożonego wkładu. Czy pani, poza tym, że słyszy miłe słowa od podopiecznych, została w jakiś sposób wyróżniona przez pracodawców?
(cisza)
Żadnych medali, nagród?
Każdy pracownik, który pracuje dłużej niż 20 lat, otrzymuje co pięć lat tzw. „wysługę”. Poza tym raz w roku każdy pracownik OPS z okazji Dnia Pracownika Socjalnego otrzymuje nagrodę pieniężną.
W PCK nie dostawało się odznaczeń?
Nie. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, że ktoś mnie powinien w jakiś szczególny sposób nagrodzić. Dostaję swoją pensję. Myślę, że nikt nie ma do mnie żalu. Cieszę się, jeśli mogę wykonywać swoją pracę dobrze i nie muszę się wstydzić. Podopieczni są zadowoleni i to mi wystarczy. O orderach i innych nagrodach nigdy nie myślałam. W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Kiedy z panią rozmawiam zaczynam sobie uświadamiać, jaka moja praca jest wspaniała, pełna poświęceń i wyjątkowa (śmiejemy się).