Najdłuższa kadencja w powiecie legionowskim, dłuższa nawet od kadencji tytana pod tym względem – Władimira Putina. Jak od marzeń o władzy staje się burmistrzem, czym są ideały w jego życiu, jak się ma dotrzymywanie obietnic do zapominania,
co uważa za swój największy sukces, jak praca na roli pozwala mu odetchnąć i jak bardzo jest wdzięczny żonie, za to, że się dla niego poświęciła – o tym w naszym wywiadzie z Sylwestrem Sokolnickim.
Co myśli pan o wygranej w naszym plebiscycie?
Praca ludzi w samorządzie, czyli wójtów, burmistrzów, prezydentów, to praca, która jest ocenia przez wspólnotę lokalną. Każde wyróżnienie i nagroda sprawiają radość. Jednak dla większości praca w samorządzie to nie plebiscyt. Nie chodzi tutaj o wyróżnienia i laurki, a o rozwiązywanie konkretnych problemów. Jeżeli przy tej okazji ktoś to zauważa, a w tym przypadku czytelnicy, to jest to radość, jak z każdego sukcesu.
Jak pan myśli, kto wysyłał sms-y?
Nie wiem. Powiem szczerze, że zupełnie się tym nie interesowałem. Na jednej z ostatnich sesji rady miejskiej ogłoszono hucznie, że zwycięzcą konkursu na najlepszego samorządowca, jest jedna z pań radnych. Wielką niespodzianką było, gdy okazało się, że to nieprawda.
Czuje pan, że ludzie pana lubią?
Ja rozpocząłem swoją przygodę z samorządem bardzo dawno temu, w 1990 roku. Zaczynałem pracę w okresie, kiedy nikt do końca nie zdawał sobie sprawy, jak samorząd będzie wyglądał. Od lat dziewięćdziesiątych tworzyłem samorząd serocki, jego struktury, jego jednostki organizacyjne i wygrywałem kolejne wybory. W ostatnich dostałem 72 procentowe poparcie i chociażby na tej podstawie mogę powiedzieć, że część ludzi mnie lubi. W życiu jest się trochę lubianym, a trochę nie, a czasem trochę obojętnym. Natomiast każdego dnia odbieram symptomy sympatii, poprzez uśmiech, poprzez wyciągnięcie ręki, próbę rozmowy. Czasem dostaję również maile i listy od mieszkańców, zwłaszcza jeżeli szybko i sprawnie rozwiąże się ich problemy.
Za co pana lubią?
Chyba trzeba by było wyjść na ulicę, żeby się tego dowiedzieć. Niezręcznie jest mi o tym mówić, ale wydaje mi się, że za konsekwencję, wysokie wymagania, które stawiam sobie i podwładnym, mogę też śmiało powiedzieć, że jestem wiarygodny. Nie obiecuję rzeczy nierealnych, a jeśli coś obiecam, to dotrzymuję słowa. A w polityce wiarygodność jest bardzo ważną cechą. Oczywiście zdarzają się przypadki, że człowiek o czymś zapomina. Jednak generalnie, jeśli sam miałbym siebie ocenić, może to nie zabrzmi skromnie, ale jestem wiarygodnym człowiekiem.
To znaczy, że dotrzymuje pan obietnic?
A nie jest tak?
Mam przykład na to, że jednak nie. Mieszkańcy Słoneczna Polana…
Pani Agnieszko, to jest manipulacja, również Gazety Powiatowej.
W takim razie ma pan teraz szansę zweryfikować tę informację, jeżeli jest nieprawdziwa. Według moich informacji obiecał pan mieszkańcom, że jeżeli dostarczą gotową dokumentację, gmina wykona im wodociąg w ciągu dwóch lat. Widziałam podpisany przez pana dokument.
Proszę zauważyć, że jestem tylko człowiekiem. Ja podpisałem jakiś dokument w 2007 roku, obiecując tym ludziom, że kiedyś ten wodociąg wybudujemy. Niestety tej inwestycji z różnych przyczyn nie wykonaliśmy.
Zapomniał pan?
Tak. Po ludzku zapomniałem. Mam zaufanie do ludzi, nie jestem w stanie sam dopilnować wszystkich dokumentów. Na etapie tworzenia kolejnych planów inwestycyjnych nie braliśmy tej inwestycji pod uwagę. Nie wynikało to z niechęci tylko z ograniczonych możliwości finansowych . Zapewne w tamtych latach priorytety były inne. Rozumiem rozgoryczenie właścicieli tych nieruchomości. Ale nie jest to powód by nazywać mnie kłamcą i na oczach wielu ludzi deprecjonować moją pracę. Każdy błąd można naprawić tym bardziej, że w wydatkach na ten rok przewidziana była realizacja tej inwestycji. Cała ta awantura podgrzewana niestety przez niektórych radnych była zupełnie niepotrzebna. To polityka dzielenia ludzi, a nie rozwiązywania problemów.
Czy ktoś przeprosił tych mieszkańców?
Popełniliśmy błąd, to się zdarza. Próba wytłumaczenia dlaczego tak się stało, nie powidła się. W tamtych okolicznościach mało kto chciał słuchać. Błąd jest rzeczą ludzką, ale nie jest to powód do wywołania awantury na sesji. Padły pod moim adresem epitety nienadające się do publikacji.
W takich okolicznościach trudno przepraszać?
Tak, to prawda. Mogę przeprosić tych mieszkańców, ale chciałbym, żeby Ci, którzy zainicjowali całą awanturę, też to zrobili.
Zapewne ci, którzy mniej pana lubią, zarzucają panu długą kadencję – „dłuższą niż u Putina”. Po części mają rację, ponieważ Putin jest prezydentem od 2000 roku, pan natomiast sprawuje swój urząd od 1990. Jak się pan do tego odnosi?
Czy to jest zarzut? Jeśli pani idzie do przychodni zdrowia, to chce mieć pani do czynienia z początkującym lekarzem, czy z doświadczonym? Czy idziemy po władzę, aby zarządzać gminą w sposób kompetentny i profesjonalny, czy też idziemy po to żeby się uczyć, albo składać nierealne obietnice. Po tych sześciu kadencjach rzeczywiście jestem człowiekiem spełnionym, wydaje mi się, że w dużej mierze zrealizowałem zakładane cele. Te moje działania wynikały przede wszystkim z oczekiwań obywateli, ich potrzeb i aspiracji. Stworzyliśmy nowoczesną i przyjazną gminę, otwartą na inwestorów w poszanowaniu tradycji, historii i dziedzictwa. Słuchamy ludzi i konsekwentnie inwestujemy w przyszłość .
Jak długo jeszcze chciałby pan być burmistrzem?
Zadaje sobie to pytanie , rozmawiam o tym z rodziną. Jednak czas pokaże, kiedy to nastąpi.
Jak przygoda z polityką się zaczęła?
Skończyłem studia na wydziale zarządzania i potem przez Nowy Dwór ( pierwsza praca po studiach) dotarłem do Serocka. Kiedy byłem studentem, czuć było, że stary system upadnie, a przynajmniej powstaną warunki do tego, aby go naprawić lub zmodyfikować. Powstała w Serocku grupa ludzi młodych, moich rówieśników, która czuła na plecach powiew wolności. Nikt nie wiedział, kiedy to nastąpi i w jaki sposób, ale czuliśmy, że coś nadchodzi i warto ten czas wykorzystać. Ja z grupą ludzi przygotowywałem się do sytuacji, kiedy będą jakieś wybory w Serocku, w których my „wejdziemy”. W końcu lat osiemdziesiątych te wypadki potoczyły się bardzo szybko, może nawet były zaskoczeniem. Okazało się, że zmieniamy ustrój, przechodzimy transformację i wtedy włączyliśmy się w nurt zmian. Wierzyliśmy, że możemy zmieniać politykę, zmieniać kraj i zmieniać swoją okolicę. Serock roku 1990 to zupełnie inne miejsce na ziemi. My te miejsce mieliśmy w sercach i wywróciliśmy je do góry nogami: gospodarczo, materialnie, mentalnie i społecznie.
Serock się zmienił, a czy pan przez te tata również się zmienił?
Myślę, że tak. Z czasem człowiek „dorasta”, ma często inne spojrzenie na wiele spraw . Chcę pani powiedzieć, że lata dziewięćdziesiąte to były piękne dla pracy w samorządzie czasy. Byliśmy romantykami. Podejmowaliśmy działanie, które być może na początku były nierealne, ale przez swoją determinację, a nawet zdolność do ryzykowania, one się udawały. Dzisiaj z uwagi na to, że ma się na barkach więcej doświadczenia, więcej wiedzy być może na wiele spraw patrzyłbym bardziej ostrożnie, a tym samym podejmowałbym inne decyzje. Człowiek się zmienia.
Ideały pozostały?
Tak, pozostały. To jest niezmienne.
Co przede wszystkim, należy do pana ideałów?
Służba, służba i jeszcze raz służba. Nie jest to praca. To jest niesamowite, żeby człowiekowi udało się „wpasować” w taką sytuację, że się tu urodził, tu mieszka, tu pracuje, tu tworzy swoją rodzinę, tu wychowuje dzieci, a jednocześnie od rana do wieczora oddaje się pracy dla tej społeczności. Jest to trudne, bo tak naprawdę nie ma czasu prywatnego, jest się ciągle do dyspozycji. Obywatele po to mają swojego burmistrza, aby w sytuacji skrajnej można było się do niego zwrócić. Można do niego przyjść, można zadzwonić. Jest to wspaniałe, ale jednocześnie to ogromne obciążenie, które się na co dzień czuje. Ja każdego poniedziałku przyjmuje średnio 15-20 osób, które przychodzą z masą ludzkich problemów. Wielu z tych problemów nie można rozwiązać z różnych przyczyn: prawnych, ekonomicznych i innych. Mimo to czuję, że ci, którzy wychodzą z tego pokoju, po opowiedzeniu mi o swoich problemach; wychodzą z nadzieją, że im pomożemy. Kiedyś naczelnik o 16:00 zamykał biuro i do godziny 8:00 następnego dnia nie było z nim kontaktu. Te czasy bezpowrotnie minęły i myślę, że znaczna część burmistrzów, wójtów i prezydentów, traktuje tę pracę jako misję na rzecz swojej wspólnoty.
Co pan uważa za swój największy sukces przez wszystkie kadencje i za największą porażkę?
Trudno jest samemu się oceniać. Jest wiele rzeczy, na które chciałbym nieskromnie zwrócić uwagę. Po pierwsze gmina, która została całkowicie przebudowana, wyposażona w dużej mierze w infrastrukturę. Miasto, które de facto budowaliśmy prawie od początku, odrestaurowany ratusz, zrewitalizowany rynek. Za największy sukces uważam jednak obwodnicę, o której się mało dyskutuje, ale wydaje mi się, że jest to rzecz niezwykle ważna. Proszę zauważyć, że w okolicy wielu kilometrów, jest to jedyna gmina, która ma tak uporządkowany system komunikacji. Od północy na południe samochody mogą przejeżdżać bezkolizyjnie, nie narażając gminy na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Miasto i znaczna część miejscowości zostały uwolnione od ruchu tranzytowego, od ciężarówek, od ruchu turystycznego i każdego piątku i soboty tysięcy samochodów, które w jedną i drugą stronę rozjeżdżały tę gminę. Obwodnica wyzwoliła również nowe tereny inwestycyjne, bo za tym poszły również zmiany w planach zagospodarowania. Poza tym tereny, które do tej pory były użytkowane rolniczo, bądź też zupełnie były wyłączone z produkcji dzisiaj poprzez zmiany zagospodarowania nabrały nowej wartości. System powszechnej zbiórki odpadów komunalnych i powszechnej ich segregacji również jest ogromnym sukcesem. Doszliśmy do sytuacji, w której ogromna część odpadów komunalnych jest odzyskiwana i poddawana recyklingowi. W 2013 roku zostaliśmy za to docenieni i otrzymaliśmy tytuł lidera recyklingu. Jest to ogromny sukces, ale to była praca tytaniczna. Jestem również dumny ze zmian mentalnych w naszej społeczności. Dziś większość mieszkańców czuje dumę z tego powodu, że mieszka w Serocku. Serock stał się dobra marką i w Polsce i zagranicą.
Porozmawiajmy teraz o porażce.
Jest kilka spraw nierozwiązanych od lat, ale nie chcę traktować ich w kategorii porażki. Nie wszystko zależy od burmistrza. Niepowodzeniem jest nierozwiązany od lat problem uregulowania spraw własnościowych w Zegrzu. Zegrze jest miejscowością, która zawsze była związana z wojskiem i dziś następuje proces oddzielenia części wojskowej od części cywilnej. Nierozwiązany jest również problem infrastruktury w Zegrzu, bo ma ona wielu właścicieli. Z tego wynika również problem z inwestowaniem w Zegrzu. Pomimo wielu prób trudna jest dyskusja z instytucjami wojskowymi, ale nie tracimy wiary w skuteczne zakończenie naszych starań .
Czy wykorzystuje pan w praktyce teorię zarządzania, z którą zaznajomił się pan na studiach?
Moim dziekanem na wydziale zarządzania był Andrzej Koźmiński, który jest teraz „prezydentem” akademii Leona Koźmińskiego. To niezwykłe doświadczenie, możliwość przebywania z człowiekiem, który nauczył wielu dobrych rzeczy swoich studentów. Jedna z nich to umiejętność podejmowania decyzji. Nie można uciekać od odpowiedzialności, nie można uchylać się od podejmowania decyzji. Nawet jeśli decyzja nie jest najlepsza w danym momencie, to trzeba ją podjąć. U mnie decyzje zapadają szybko.
A czy będąc burmistrzem myśli pan rzeczywiście o człowieku w ten sposób, że ma on w sobie różnorodne potrzeby. Chodzi mi o piramidę potrzeb Maslowa, która jest jedną z podstaw teorii zarządzania. Mówi ona o tym, że ludzie najpierw muszą mieć zaspokojone potrzeby niższego rzędu (podstawowe potrzeby niezbędne do życia i potrzeby związane z poczuciem bezpieczeństwa), aby móc aspirować do zaspokojenia potrzeb wyższego rzędu (potrzeby społeczne, uznania i samorealizacji)?
Tak, rzeczywiście jest ta piramida potrzeb i od czegoś trzeba zacząć ustalając priorytety.
A czy myśli pan, że przynajmniej połowa mieszkańców Serocka może myśleć o zaspokajaniu potrzeb wyższego rzędu?
Biorąc pod uwagę to, co deklarują przy różnych okazjach, to wydaje mi się, że tak. Czasem trudno wręcz uwierzyć, że w tak małej miejscowości pojawiają się potrzeby, które gdzieś indziej nie miałyby racji bytu. Przybywają też nowi mieszkańcy i oni również formułują potrzeby, które są zupełnie nowe. Ustalenie priorytetów bywa czasem niezwykle trudne.
Problem bezrobocia, powodujący brak poczucia bezpieczeństwa dotyka tutaj tak samo jak w całej Polsce.
Oczywiście. Nie znajdzie pani gminy podwarszawskiej, gdzie tego problemu nie ma. Jest u nas spora część osób tzw. długotrwale bezrobotnych, jest również spora część bezrobotnych, których sytuacja wynika bezpośrednio z tego, że na terenie gminy nie ma tylu miejsc pracy, aby zaspokoić pod tym względem potrzeby mieszkańców. Gdybym znał prostą receptę na poprawę zatrudnienia, to pewnie byłbym ministrem pracy i polityki społecznej.
Czy w nowej kadencji chciałby pan wykonać jakieś działania w tym kierunku?
Otworzyliśmy szerokie wrota dla wszelkiego rodzaju działalności inwestycyjnej . W planie zagospodarowania utworzyliśmy strefy ekonomiczne, czyli obszary do inwestowania. Jeden z takich obszarów jest zlokalizowany wokół Dębego i spora grupa przedsiębiorców zamierza tam zlokalizować swoje plany inwestycyjne . Uruchomiona obwodnica, poprawa systemu komunikacyjnego dają nam na pewno wiele argumentów do ściągania inwestorów. Rozwiązywanie problemów bezrobocia jest sprawą niezwykle istotną. Jednak zapewniam, że my na rynku poprawy sytuacji zatrudnienia jesteśmy jednostką bardzo aktywną. Bardzo intensywnie współpracujemy z Powiatowym Urzędem Pracy w tym zakresie. Uruchomiliśmy staże absolwenckie, roboty publiczne, prace społecznie użyteczne. Byliśmy również jednym z inicjatorów powołania Centrum Integracji Społecznej.
Jest pan odporny na stres?
Staram się panować nad emocjami, ale nie zawsze to się udaje i boleję z tego powodu. Moi bliscy współpracownicy mówią, że jestem czasem furiatem. Ja się z tym zgadzam. Jak już powiedziałem, dużo wymagam od siebie, ale również wymagam od podwładnych.
Często zdarza się również, że pod wpływem nerwowej sytuacji wychodzi pan z sali obrad.
Wychodzę z różnych powodów i nie chcę tych powodów komentować .
Nie próbuje pan bronić się argumentami?
Czasem nikt nie chce słuchać argumentów. Nie warto wtedy nakręcać spirali emocji i lepiej jest wtedy po prostu wyjść.
Zbliżają się wybory. Tym razem konkurują z panem kobiety. Co pan myśli o kontrkandydatach?
Nic nie myślę. Nie zastanawiam się nad tym.
Nie wierzę.
Mam dużo pracy.
A gdyby miał pan wybrać burmistrza i nie mógłby pan głosować na siebie?
To bym nie wybrał.
Nie poszedłby pan na wybory?
Poszedłbym, ale nie wybrał.
W opinii części mieszkańców gminy niektóre realizowane przez pana inwestycje nie były przemyślane. Mieszkańcy mówią, że największe kontrowersje budzi rewitalizacja budynku pod Izbę Pamięci za 600 tys. zł oraz budowa nawierzchni z kostki brukowej na ul. Miłosza, na której mieszka zaledwie ośmiu mieszkańców. Czy uważa pan, że podjął pan właściwe decyzje?
Tak, to były właściwe decyzje, a zarzuty są absurdalne. Budynek wpisany jest do rejestru zabytków. To budynek dawnej szkoły chroniony prawem. Przez wiele lat był zasiedlony przez najemców. Co roku sukcesywnie wyprowadzaliśmy ludzi z tego budynku, dając im inne lokale. Pozyskaliśmy połowę pieniędzy na rewitalizację tego budynku ze środków Unii Europejskiej. Miasto, które za trzy lata obchodzić będzie 600 – lecie nabycia praw miejskich, doczeka się miejsca, gdzie tę historię można będzie pokazać. Co do ulicy Miłosza to pragnę zauważyć, iż w ostatnich latach zrealizowane zostały przez inwestorów duże projekty, które są wizytówką tej gminy.
Na czym polega pana działalność w Ochotniczej Straży Pożarnej?
Na głos syreny alarmowej nie wskakuję w mundur strażacki i nie jeżdżę do pożarów. Znam jednak to środowisko, poznałem jego potrzeby. Myślę, że wspólnie stworzyliśmy coś, co zwłaszcza na terenach wiejskich jest jak gdyby centrum kultury. Straż pożarna to również świetlica, integracja społeczna, praca społeczna i zaangażowanie. Cała społeczność bierze w tym udział. Świetlice stają się lokalnymi centrami kultury, tradycji i historii. Jednym słowem, ja mam po prostu społeczną funkcję strażaka
Czy rodzina jest z pana dumna, dlatego że tak długo piastuje pan urząd burmistrza?
Pewnie moja rodzina jest ze mnie dumna, ale przede wszystkim to ja jestem z niej dumny. Mam wspaniałą żonę i dwóch wspaniałych synów, którzy w dużej mierze wychowali się bez ojca. Mimo że on był, to jego obecność była bardziej duchowa niż fizyczna. Poprzez zaangażowanie w pracę, moja obecność w domu jest bardzo ograniczona. Całe wychowanie i kształtowanie kręgosłupa, to zasługa mojej żony – jej oddania i poświęcenia się.
Żona nie pracuje zawodowo?
Nie, trzeba było dokonać wyboru. Tak zdecydowaliśmy wiele lat temu. Cały ciężar z tym związany, jak również wychowanie dzieci wzięła na siebie i zrobiła to bardzo dobrze.
Myśli pan, że pomimo tego „ciężaru” jest szczęśliwa?
Myślę, że tak. Choć najlepiej by było, gdyby sama ją pani o to zapytała. Ja wiem, że musiała zrezygnować ze swoich aspiracji i swojej pracy zawodowej, którą bardzo lubiła. Podziwiam ją za to i darzę szacunkiem i wdzięcznością .
Co robi pan w wolnym czasie? Jest w ogóle taki czas?
Tak, jest. Jestem właścicielem gospodarstwa rolnego po rodzicach, wykonuje tam szereg prac, jakie są w rolnictwie niezbędne.
A dokładnie?
Sieję i zbieram.
Nie wyobrażam sobie tego. To ponad 10 hektarów.
Większość terenów dzierżawię lub wykorzystuję w inny sposób. Mimo tego obowiązki gospodarza trzeba wykonywać. Jeszcze do niedawna prowadziłem hodowlę koników polskich. Wychowałem się na wsi i w gospodarstwie moich rodziców koń był elementem nie tylko roboczym, ale również elementem wizytowym. Zawsze hodowaliśmy tych koni bardzo dużo i zawsze mnie to fascynowało. W pewnym momencie miałem jednak za dużo obowiązków, a nie chciałbym, aby wykonywanie jednych powodowało jakieś straty. Lubię swoje gospodarstwo, lubię na nim pracować. Powiem więcej – jak człowiek się trochę zakurzy, ubrudzi i potem weźmie prysznic, to tak jak gdyby narodził się na nowo. Może to brzmi patetycznie, ale zmywa z siebie wtedy wszystkie ciężary, emocje i stres. Samorząd to bardzo ciężka praca, jeśli traktuje się go poważnie. Innym sposobem na spędzanie wolnego czasu jest dla mnie gra w tenisa. Gram z synami. Oddaję im teraz trochę tego czasu, którego kiedyś nie miałem dla nich za dużo.
To znaczy, że teraz jest tego czasu trochę więcej?
Myślę, że po prostu mądrzej potrafię go wykorzystać. Poza tym wiedza i doświadczenie pomagają. Coś, co kiedyś musiałem robić pół dnia, teraz wykonuję szybciej. To sprawia, że udaje mi się wygospodarować czas, abyśmy mogli ze sobą trochę pobyć na sportowo.
Ma pan wielu przyjaciół?
Mam wielu rzetelnych znajomych, natomiast przyjaciół kilku. Są wierni i ci sami od lat. Niestety mam dla nich mało czasu, co jest konsekwencją pełnienia przeze mnie funkcji burmistrza.
Z radnymi jest trudniej?
Piętnastu radnych, to jest piętnaście różnych charakterów i interesów. Każdy ma swoje oczekiwania i priorytety . Bardzo trudno wszystkich zadowolić. Coś trzeba wybrać. Nie wszyscy też chcieli ze mną współpracować . Szkoda .
Współpraca była trudna?
Tak. To jest pierwsza kadencja w całej mojej historii, w której nastąpiły tak głębokie podziały. Zawsze były nieporozumienia, ale w efekcie uzyskiwano kompromis. W tej kadencji tego nie było. Moje pierwsze pismo po wygranych wyborach cztery lata temu skierowałem do radnych – Kochani! Gratuluję wam wyboru, wybierzcie priorytety, które chcielibyście zrealizować w ciągu czterech lat. Większość odpowiedziała pozytywnie i za to im dziękuje.
Uważa się pan za dobrego burmistrza?
Ja nie mogę się sam oceniać. Wydaje mi się, że najlepsze lata swojej działalności, swoje umiejętności, wsparcie rodziny itd., poświęciłem tej wspólnocie lokalnej. Naprawdę z pełnym zaangażowaniem, z oddaniem, z uczciwością i z wiarygodnością.
Rozmawiała Agnieszka Mosakowska