Nieporęt. Światowe wydarzenie w Rynii – Aniołowie Piekieł

Hells-Angels-rynia-2016_05

Fot. Sławomir Chowaniec

 

Marlon Brando niezapomnianą rolą Johnego w filmie „The Wild One” już pół wieku temu uczynił ich nieśmiertelnymi, zanim jeszcze na dobre zaistnieli. Aniołowie Piekieł czyli Hells Angels – najsłynniejszy klub motocyklowy świata. Elitarny i tajemniczy. Czasami budzi strach, a zawsze ciekawość.

 

Tak było i tym razem. Od 2 do 5 czerwca w Rynii odbył się 40. europejski i zarazem 37. światowy zlot Aniołów Piekieł. Przybyli bracia z najdalszych zakątków globu – od Japonii, przez Rosję, z większości państw europejskich i oczywiście ze Stanów Zjednoczonych, gdzie klub powstał i znajduje się jego centrala.

Wzmożone środki bezpieczeństwa

Zła sława poprzedzająca Aniołów wywołała mobilizację policji w całym kraju i nadzwyczajną koncentrację sił w rejonie Zalewu Zegrzyńskiego. Była drogówka, oddziały prewencji i antyterroryści, jak również eksperci od przestępczości zorganizowanej wsparci dodatkowo przez zagranicznych kolegów przybyłych do Polski w ślad za swoimi podopiecznymi. Śmigłowce monitorowały przebieg imprezy z powietrza. Uczestnicy zlotu, przed wjazdem na teren wynajętego ośrodka, byli rejestrowani przez policję. Przybywali nie tylko na motorach. Także klubowymi busami, a nawet taksówkami. Wszyscy z daleka rozpoznawalni po ubiorze.

 

Pełna izolacja

Za bramą powitalną znajdował się teren, gdzie wstęp mieli tylko członkowie klubu. Całkowitą izolację zapewniała własna służba porządkowa. Odcięto nawet ścieżki biegnące wzdłuż jeziora. Żaden profan nie mógł poznać smaku klubowej atmosfery, panujących tam zwyczajów i rytuałów. Naszą ciekawość muszą zaspokoić szczątkowe informacje i pogłoski. Według nich, by ubiegać się o przyjęcie do Hells Angels trzeba mieć rekomendację członka klubu. Wtedy zostaje się kandydatem. Obowiązuje hierarchia, stopnie na wzór wojskowy, bezwzględne posłuszeństwo wobec starszych rangą i lojalność, która działa w obie strony – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Strojem klubowym jest kamizelka, przeważnie z charakterystycznym skrzydełkiem Harleya uzupełnionym profilem trupiej główki i z emblematami identyfikującymi jej posiadacza – jego staż organizacyjny, klub, rangę, itd. Do tego tatuaże czytelne tylko dla wtajemniczonych i oczywiście motocykl, zazwyczaj Harley Davidson, ale na zlocie w Rynii zjawili się też uczestnicy na maszynach innych producentów.

Polski oddział Aniołów Piekieł skupia obecnie ponoć dwadzieścia dwie osoby rozsiane po całym kraju. Nie ma składek członkowskich. Wiadomo, że klub prowadzi działalność biznesową, która zapewnia środki zarówno organizacji, jak i jej członkom. Właśnie niektóre z tych interesów są przedmiotem zainteresowania policji.

Członkowie Hells Angels w relacjach z osobami z poza ich kręgu nie należą do rozmownych. Jak ognia unikają dyskusji o sprawach klubowych. Nick, Walijczyk, syn lekarza i nauczycielki, bakcyla motocyklowego połknął, gdy jako kilkuletni chłopiec ujrzał z bliska Hells Angels będąc z rodzicami w Belgii. Zanim osiągnął pełnoletność kupił sobie pierwszy motor – Hondę, ale dopiero gdy stał się mężczyzną, przesiadł się na Harleya i dołączył do Aniołów. Zlot w Rynii był jego trzecią imprezą, po Niemczech i Rosji.

Andy, 50+, podający się za Anglika, ale występujący w barwach klubu zza oceanu i mówiący z niepowtarzalnym jankeskim akcentem, był zafascynowany naszymi rudymi wiewiórkami śmigającymi po drzewach nad zalewem, bo do tej pory znał jedynie popielate, amerykańskie. Pytał, czy woda w jeziorze jest na tyle czysta, że mógłby się wykąpać. By go przekonać, powiedziałem mu o licznych bobrach zegrzyńskich, które są bardzo czułe na zanieczyszczenie. Opowiedział wtedy historię, jak będąc na pogrzebie jednego z braci zimą na Alasce, jechał Harleyem w orszaku pogrzebowym i za radą miejscowych Aniołów założył na hełm osłonę z futra bobra, by nie odmrozić sobie głowy. Co kraj, to obyczaj.

2 tysiące osób

Zlot zorganizowano bardzo sprawnie. Nie żałowano środków na oprawę. Motory klubowiczów oraz samochody im towarzyszące, wszystkie z „górnej półki”, potwierdzały wysoki status materialny gości World Run 2016, bo taką nazwę nosiła impreza w Rynii. Według szacunków policji przybyło blisko dwa tysiące osób – spokojnych, uprzejmych, nie przejawiających jakiejkolwiek agresji. Pierwszego dnia zlotu przebadano alkomatami pięciuset Aniołów Piekieł. Wynik – 0,00. W ciągu całego weekendu nie doszło do poważniejszych incydentów, jeżeli nie liczyć naruszeń ciszy nocnej.

Skorzystali przedsiębiorcy

Impreza przebiegała tak sprawnie, że gdyby nie nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, okoliczni mieszkańcy mogli nie zorientować się, że w sąsiedztwie trwa jakieś wyjątkowe wydarzenie. Bardzo wymiernie odczuli je za to właściciele hoteli i restauracji nad całym Zalewem Zegrzyńskim, bo wynajęty ośrodek nie mógł zapewnić noclegu wszystkim uczestnikom zlotu. Czas żniw mieli także warszawscy taksówkarze, którzy przez cztery dni uruchomili istny most taksówkowy między Rynią i stolicą. Narzekali tylko policjanci. Na nudę. Cierpliwości panowie. Już wkrótce, w ostatni weekend czerwca, w tym samym ośrodku w Rynii, inny klub motocyklowy wyznaczył sobie spotkanie. Tym razem w formule otwartej. Będzie można przyjść, pooglądać, dotknąć, pogawędzić przy lemoniadzie i dodać kolejny oksymoron do kolekcji. Do zobaczenia.

Sławomir Chowaniec