Nie mogła zdecydować się na kandydowanie na burmistrza do ostatniej chwili. Kiedy wreszcie podjęła decyzję, jest jej wierna i wierzy, że może wygrać te wybory. Chce nadać nową jakość serockiej polityce
i realnie włączyć mieszkańców w procesy decyzyjne. Nie wstydzi się powiedzieć, że nie wie, że wierzy i że się boi – odważna kobieta. Rozmowa Agnieszki Mosakowskiej z Justyną Matuszewską.
Czy rada rodziców to dobry początek politycznej kariery?
To bardzo dobry początek. Rodzice rozmawiają ze sobą na bardzo wiele tematów, nie tylko dotyczących szkoły. Trzeba pamiętać o tym, że to nie jest tak, że my idziemy na radę rodziców, odbywa się spotkanie, rozchodzimy się do domów i na tym się kończy. Dużo czasu spędza się rozmawiając i przed i po o wszystkim np. o tym, że wczoraj czekałam dwie godziny na autobus, albo o tym, że zamówiłam sobie wizytę u lekarza pierwszego kontaktu i mam ją za półtora miesiąca – bo takie bywają terminy w serockiej przychodni.
Skąd decyzja o kandydaturze?
Zauważyłam, że samorządność mnie pociąga. To jest coś niesamowitego, że jakaś mała lokalna społeczność może decydować o sobie. Na tyle mocno się zaangażowałam, że zdecydowałam się na studia w kierunku administracji publicznej. Kiedy zdawałam egzamin, usłyszałam od komisji egzaminacyjnej, że powinnam się zastanowić nad tym, czy samorządność to nie jest mój pomysł na życie i być może pomyśleć o kandydowaniu na burmistrza. Zareagowałam na ten komentarz śmiechem, ale za jakiś czas, ktoś, kto jest dla mnie dużym autorytetem i zna dobrze serockie środowisko, powiedział, abym się zastanowiła, czy nie powinnam pójść o krok dalej. Zaczęłam się nad tym zastanawiać i jeszcze uważniej przyglądać samorządności. Kiedy składałam oświadczenie majątkowe na koniec kadencji, zrobiło mi się smutno, że już tego nie będzie. Zrozumiałam, że to naprawdę ciekawy kawałek mojego życia i zaczęłam bardzo mocno brać pod uwagę decyzję o zostaniu burmistrzem. Zaczęłam analizować, kogo mogłabym zaprosić do współpracy. Ostatecznie w podjęciu decyzji pomogła rodzina. Moja 17-letnia córka powiedziała – mamo idź tam, bo to jest twoja bajka. Ty się tam dobrze czujesz i trzeba spróbować. Niezależnie od wyniku, to nie będzie koniec twojego życia. W ten sposób zapadła decyzja i 17 października pełnomocnik zarejestrował mnie jako kandydata
Oprócz tego asekuruje się pani startując na radną?
Na radną byłam zdecydowana. Byłam pewna, że mnie to interesuje i chcę to robić. Przez ostatnie cztery lata udało się coś zmienić, więc chcę dalej iść w tym kierunku. Wiem, jaką „zieloną łączką” byłam 4 lata temu, i wiem, jaki postęp zrobiłam. W dużej mierze wiedzę usystematyzowały mi również studia.
Rodzina popiera?
Każda moja kandydatura, zarówno osiem lat temu, kiedy się nie dostałam i cztery lata temu, poprzedzona była swoistym rytuałem. Sadzałam całą rodzinę na kanapie i mówiłam – słuchajcie, mam taki pomysł, co o tym myślicie, wiecie, że nie będzie mnie w domu. Wtedy moja rodzina mówiła – co za różnica, gdzie ty pójdziesz. Ty i tak ciągle gdzieś latasz. Jedno stowarzyszenie, teraz drugie stowarzyszenie…
Co to za stowarzyszenia?
Kiedyś funkcjonowałam w powiatowych strukturach PiS-u. Jednak polityka mniej mnie pociągała, bardziej samorządność. Kiedy już zostałam radną, z kilkoma osobami, również spoza rady, stwierdziliśmy, że chcemy coś zrobić. Ponieważ jednak samemu jest ciężko, postanowiliśmy założyć stowarzyszenie. Zarejestrowaliśmy je na początku 2013 r.
Czym się zajmujecie w ramach stowarzyszenia?
Prowadzimy działalność edukacyjną jeśli chodzi o świadomość obywatelską. Organizujemy również imprezy kulturalno-sportowe. Organizowaliśmy debaty dotyczące problemów gminy, cykliczną imprezę Odjazdowy Bibliotekarz propagującą czytelnictwo i czynny wypoczynek, oraz Kulturalne Popołudnie.
Co pani uważa za swoje największe osiągnięcie w tej kadencji?
Komunikacja. Kiedy przyszłam do rady, pomimo tego że ustawowym obowiązkiem było zapewnienie transportu zbiorowego, nie realizowano tego. Dzisiaj ta komunikacja jest, kuleje co prawda, ale jest. Wymaga ciągłej modernizacji i dostosowywania do potrzeb mieszkańców. Była to wspólna praca pięciorga radnych. Bardzo dobrze się nam wspólnie pracowało. Wymyśliliśmy to sobie, zrobiliśmy do tego bardzo solidną podstawę, łącznie z wyznaczeniem tras i przygotowaniem wyczerpującego uzasadnienia. Napracowaliśmy się nad tym dość poważnie i w pewnym momencie zafunkcjonowało. Liczę na to, że to się będzie rozwijało.
Gdyby nie pani i pozostałe 4 osoby zaangażowane w tę inicjatywę, tej komunikacji by nie było?
Myślę, że by nie było. Chyba że mieszkańcy zaczęliby egzekwować spełnienie ustawowych obowiązków od gminy. Jeśli nic takiego by się nie wydarzyło, to Serock pod względem komunikacji nie zmieniłby się. Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem.
Pani decyzja kandydowania na fotel burmistrza jest jednoznaczna z tym, że nie popiera pani Sylwestra Sokolnickiego.
Mam inny pomysł na gminę.
A czym się różni pani pomysł?
Uważam, że społeczeństwo powinno mieć wpływ na to, co się dzieje.
A nie ma?
Moim zdaniem niewielki. Myślę, że można bardziej zaangażować lokalne społeczności w pracę nad drogą, którą powinna podążać gmina. W Serocku jest cała masa ludzi, którzy mają dużą wiedzę, dużo pomysłów i nieczerpanie z tego powoduje, że polityka gminy jest uboższa. Ludzie mogą bardzo dużo wnieść. Starsi ze względu na swoje doświadczenie, młodzi ze względu na świeżość spojrzenia. Każdy powinien się liczyć. Organizowanie debat, konsultacji, spotkań, to jest niewyczerpane źródło informacji o potrzebach naszych mieszkańców.
Jeśli pani zostanie burmistrzem, takie spotkania będą organizowane?
Tak. Przećwiczyłam to już ze stowarzyszeniem. Mieliśmy debaty społeczne na temat różnych kwestii dotyczących gminy i myślę, że to byłby mój numer jeden. Aktywne włączenie społeczności to byłby mój priorytet. Nie wierzę, że jedna osoba jest w stanie ocenić potrzeby tak dużego środowiska. To jest niemożliwe.
Jednak po to wybieramy radnych, aby reprezentowali społeczeństwo.
Pewnie tak, ale mimo wszystko, to tylko 15 osób. Na komunikację społeczną chciałabym położyć jak największy nacisk.
Nie boi się pani?
Czego?
Odpowiedzialności
Boję się (śmiech). Decydując się na pierwsze, drugie, trzecie dziecko, bałam się, czy sobie poradzę jako matka. Decydując się na otworzenie swojej działalności gospodarczej, bałam się, czy sobie poradzę jako księgowa. Decydując się na start na stanowisko burmistrza. też się boję. Chciałabym to wykonywać jak najlepiej, żeby mieszkańcy, którzy na mnie zagłosują, pod koniec kadencji mogli powiedzieć – tak, to był dobry wybór.
Czy ma pani wizję tego, jak to wszystko będzie wyglądało? Może są w zanadrzu współpracownicy, którzy będą panią wspierać? Na których ręce ze spokojem, będzie można powierzyć część obowiązków?
Tak, bo nie jest możliwe, aby zrobić to samemu. Sama to ja mogę przesadzić kwiatek. Na pewno samemu nie można zarządzać taką liczbą osób, taką kwotą pieniędzy. To jest ogromna odpowiedzialność i nie można brać tej odpowiedzialności tylko i wyłącznie na siebie, bo żaden człowiek nie jest w stanie sam tego udźwignąć.
A co ma pani do zarzucenia obecnemu burmistrzowi?
„Do zarzucenia”, to jest za dużo powiedziane. Myślę, ze burmistrz Sokolnicki sporo zrobił w Serocku. Trzeba być niepoważnym, żeby tego nie powiedzieć wprost. Szacunek za te dokonania na pewno mu się należy. Ja widzę ogromną przepaść pomiędzy Serockiem 20 lat temu a dzisiaj. Myślę jednak, że pomysły na rozwój gminy się skończyły. Dlatego generalnie jestem za dwukadencyjnością.
Po drugiej kadencji pani już nie będzie chciała być burmistrzem?
Ja oceniam, że po trzech kadencjach, może po czterech panu Sokolnickiemu skończyły się pomysły. Zarówno panu burmistrzowi jak i jego współpracownikom. Gdyby pan burmistrz robił konsultacje, mieszkańcy dostarczyliby tylu pomysłów, że wręcz nie byłoby się w stanie ich zrealizować. Serock się zmienia, jest masa napływowych mieszkańców i ich postrzeganie, wymagania bywają zupełnie różne od tego, co się dzieje. Chcieliby, żeby było cicho, troszeczkę wiejsko i letniskowo. Jednak oprócz tego chcą jechać do pracy, wysłać dzieci do szkoły, w której są dobre warunki. W serockiej szkole dzieci się po prostu nie mieszczą. Ja już to przewidywałam i rok i dwa lata temu. Mówiłam – panie burmistrzu, będzie problem. I teraz jest rzeczywiście problem.
Burmistrz w tej kwestii się z panią nie zgadzał?
Nie zgadzał się. Twierdził, że przyrost jest bardzo mały. Przez wiele lat uczestniczyłam w zebraniach rad rodziców i wiem, jak rodzice są bardzo zbulwersowani tym, co się dzieje. I to nie jest wina dyrekcji, bo bądźmy szczerzy, organem prowadzącym jest gmina. Pamiętam, jak bardzo mocno namawiano rodziców, żeby wysłali swoje dzieci wcześniej do szkoły, jak wiele spotkań promujących wcześniejszą edukację się odbyło. Teraz w godzinach szczytu w świetlicy dla najmłodszych dzieci są takie warunki, że one niemal chodzą po sobie. Nieporęt wybudował gimnazjum, Wieliszew wybudował gimnazjum, Jabłonna wybudowała nową szkołę, a w Serocku ciągle nie ma takiej potrzeby. Nieporęt ma komunikację, Wieliszew ma komunikację, Jabłonna ma komunikację, w Serocku nadal nie ma takiej potrzeby (śmieje się). Mam wrażenie, że Serock to jest jakiś odosobniony kosmos, bo u nas nie ma tych potrzeb.
Ma pani troje dzieci. Wiele matek mówi, że nie ma nawet czasu na oglądanie wiadomości. Jak pani to robi, że jest czas na to wszystko?
Można to traktować w ten sposób, że jest to kosztem czasu dla rodziny. Jednak moje dzieci się w to angażują. Szczególnie najstarsza córka ma duży wkład w moją działalność. W miarę wieku zatraca się świeżość spojrzenia na wiele spraw. Ona czasem prostuje moją ścieżkę, mówi np. słuchaj z tym nie trafisz do nikogo, bo to jest nudne. Kiedyś, gdy miałam okres wyrzutów sumienia, postanowiłam porozmawiać z nią. Zapytałam – słuchaj, czy wy nie macie wrażenia, że jesteście zaniedbywani i ojciec w naszej rodzinie pełni rolę i matki i ojca? Wtedy odpowiedziała – dobrze, że ty to wszystko masz, bo ty byś nas zajeździła (śmiejemy się).
Ojciec rzeczywiście pełni rolę matki i ojca?
W niektórych sprawach tak.
Nie czuje się pokrzywdzony?
Nie. Długo było tak, że to on spędzał dużo czasu poza domem. I tak naprawdę bieganie przy starszych córkach typu zebranie, zajęcia dodatkowe, lekarz i to wszystko, co się wiąże z posiadaniem dzieci, gdzieś mu umknęło. Nie dawałam mu chyba nawet szansy, żeby się w to zaangażował. Po prostu teraz ma okazję. Mamy siedmioletniego syna i droga jest przed nim otwarta. Odrabiają lekcję, wiele rzeczy robią razem i bardzo mnie to cieszy. Mojego męża również. Chyba na tym właśnie polega partnerstwo. Bądźmy szczerzy, zajmowanie się dziećmi i domem jest trudniejsze od polityki, pracy i wszystkiego innego.
Był czas, że siedziała pani tylko w domu z dzieckiem?
Mój najdłuższy macierzyński wynosił 9 miesięcy. Siedziałyśmy w domu z teściową i wyrywałyśmy sobie pracę z rąk i dziecko również. Zupełnie przypadkowo wzięłam gazetę, otworzyłam i okazało się, że szukają księgowej. Pracowałam tam 10 lat. Potem koleżanka namówiła mnie, żebyśmy we dwie zaczęły prowadzić swoje biuro i tak się też stało. Ostatnio do tego doszło, że postanowiłam otworzyć już zupełnie samodzielną firmę rachunkową. Gdyby nie teściowa, która zajmowała się dziećmi nie mogłabym sobie pozwolić na takie funkcjonowanie. Bardzo ważne w takich decyzjach jest wsparcie rodziny. Mój mąż, teściowie, rodzice – wszyscy mnie wspierają. Znajduję czas i dla dzieci i dla domu. Może ten dom nie jest taki, jak u niektórych moich znajomych. Czasami rzeczywiście się zapędzam. Był czas, kiedy synek płakał, bo mamy nie ma. W takich wypadkach wyhamowuję. Poza tym nie ma siły – czytanie książki wieczorem musi być.
Na swoim blogu napisała pani „czasem rola kobiety w rodzinie jest źle pojmowana – niejednokrotnie bywa tak, że najbliżsi ograniczają jej możliwości kształcenia i realizowania się w innych dziedzinach życia”. Skąd pani o tym wie, skoro nie miała pani z tym do czynienia?
Mam masę znajomych i koleżanek, których rodziny różnie reagowały na działanie w tym kierunku, żeby gdzieś zadziałać, zafunkcjonować. Nie każdy ma takiego fajnego męża jak ja (śmieje się).
Słyszałam, że działa pani aktywnie w środowisku katolickim. Na czym ta działalność polega?
Od 18 lat funkcjonuję w środowisku parafialnym. Głównie czytam na Mszy. Brałam udział w akcjach charytatywnych. Zajmowałam się młodzieżą, byłam animatorem osób przygotowujących się do bierzmowania. To nie znaczy, że ja uczyłam ich tylko modlitwy. Pokazywałam, że katolik funkcjonuje w rodzinie, w społeczeństwie, chodzi do teatru, kina. To nie jest to, że on od rana do wieczora chodzi z gitarą i śpiewa Abba Ojcze. To jest zupełnie przekłamany obraz katolika, nieodpowiadający temu co jest dzisiaj.
„Cynicznym mitem proponowanym w laickich mediach jest stereotyp kobiety – katoliczki jako zacofanej, mało atrakcyjnej, zależnej od mężczyzny i naiwnie „poświęcającej się” małżeństwu i rodzinie”. Co pani myśli o tym cytacie? Czy pani ten stereotyp przełamuje kandydując na burmistrza?
Myślę, że tak. Myślę, że my nigdy nie byliśmy taką stereotypową rodziną. Notabene jedną z osób, która również zainspirowała mnie do tego, że kandyduję, była osoba duchowna.
Może to feminizm katolicki?
Nie lubię słowa feminizm.
Chodzi o usystematyzowanie, że kobiety i mężczyźni są stworzeni na podobieństwo Boga, a nie na podobieństwo osób drugiej płci.
Na pewno nie czuję się jak żebro (śmiejemy się). Bądźmy szczerzy, dzisiaj nauczanie Kościoła uczy partnerstwa. Nie jest wstydem, że facet zajmuje się dziećmi, że zmywa, że sprząta. Z drugiej strony ja robię sama przeglądy samochodu. Kosiarkę kupiłam sama.
Nie wstydzi się pani, że jest osobą wierzącą?
Nie.
Jednak za Kościół dają pani w kość w komentarzach.
Dają, bo być może posługują się stereotypami.
W jednym z komentarzy było napisane „kółko różańcowe zwane „środowiskiem”, to nie jest najlepsze zaplecze polityczne”.
Dlaczego nie jest? Bądźmy szczerzy to, że Solidarność się narodziła, to ogromny wpływ Kościoła. Nikt mi nie powie, że to, że nie ma dzisiaj w Polsce komunizmu, to nie jest po części zasługa Kościoła katolickiego w Polsce.
A np. komentarz, że się pani sprzedała. Czy to nie jest bolesne?
Proszę pani, nikt nie ma takich pieniędzy, żeby mnie kupić.
Są również pozytywne komentarze.”Kandydat niezależny od układów panujących w ratuszu o mocnym kręgosłupie moralnym”.
To wiąże się z tym, o czym przed chwilą mówiłam. Masa katolików funkcjonuje świetnie w polityce, kulturze i oni się tego nie wstydzą. Weźmy np. Małgorzatę Kożuchowską, nigdy nie kryła się ze swoją wiarą, a czy to jej przeszkodziło w karierze? Nie. Inny przykład to Roman Kluska, znany przedsiębiorca, jeden z głównych sponsorów budowy Sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach.
Jak ocenia pani swoje szanse w wyborach. Zostanie pani burmistrzem?
Myślę, że nie jest to niemożliwe. Będzie to trudne, bo kontrkandydaci są mocni. Myślę jednak, że mam sporo do zaoferowania. Być może mieszkańcy stwierdzą, że warto dać szansę komuś innemu, o świeższym spojrzeniu i odmiennym postrzeganiu potrzeb mieszkańców. To, co mnie różni od burmistrza Sokolnickiego, to jest to, że ja chcę rozmawiać z ludźmi, chcę żeby przychodzili mądrzy ludzie, którzy mają większą wiedzę niż ja. Moja siła nie jest w tym, że jestem Alfą i Omegą ale w tym, że potrafię ludzi zrozumieć, chcę ich słuchać i im pomagać. Największe baty dostałam od młodych ludzi, których przygotowywałam do bierzmowania. Ja się tam nauczyłam mówić „nie wiem”. To jest ogromna umiejętność. Nie jest wstydem powiedzieć – nie wiem. Wstydem jest tej wiedzy nie uzupełniać. Bo uczyć trzeba się przez całe życie.