Niespokojny duch

520449add9c50.jpg

Muzyk, który umiłował sobie romantyczne dżwięki i organy. Stypendysta doktorancki w University of North Texas w Stanach Zjednoczonych. Dyrektor artystyczny Legionowskiego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej oraz prezes Stowarzyszenia „Ars Liberata”. Wydał dwanaście płyt, a utwory pisali dla niego m.in. Marian Sawa, Adam Sławiński, Paweł Łukaszewski, Miłosz Bembinow, Dariusz Przybylski, Weronika Ratusińska i Ryszard Borowski. Z naszym miastem związany jest od wielu lat, choć urodził się w Rosji. Wizytówką Legionowa są ludzie, którzy w nim mieszkają, a Jan Bokszczanin z pewnością naleźy do osób, którymi naleźy się chwalić.

Mieszka Pan w Legionowie od urodzenia?
Urodziłem się w Astrachaniu w Rosji. Mimo tego dość prędko znalazłem się w Legionowie. Myślę, źe było to w wieku pięciu lat. Póżniej wyjechałem na parę lat, by znowu tu wrócić.

W takim razie miał Pan kontakt zarówno z tym dawnym Legionowem, jak i z tym dzisiejszym. Jak z perspektywy czasu ocenia Pan nasze miasto?

Wiele się zmieniło. Pamiętam je jako „nijakie blokowisko”, a dziś Legionowo jest pięknym rozwiniętym miastem. Nie zamierzam się stąd przenosić. Nawet jeśli przyjdzie mi się wzbogacić, to prawdopodobnie zamieszkam w domku jednorodzinnym, ale na pewno w Legionowie.

Studiował Pan na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Jak to się stało, źe ruszył Pan na dalsze studia w University of North Texas w Stanach Zjednoczonych?

Studia w Akademii Muzycznej to jeszcze nie jest pełne wykształcenie dla kogoś, kto chce się póżniej zawodowo zając muzyką. Szczególnie organista, klawesynista czy człowiek grający na instrumencie, który ma więcej lat niź fortepian. Waźne są jeszcze studia podyplomowe. Pewnie wiąźe się to z tym, źe trzeba teź pograć na innych instrumentach, poznać inną kulturę muzyczną. Jedni wybierają Niemcy, inni Francję. W Niemczech jest duźo instrumentów z epoki baroku, co dla organisty jest rewelacyjnym rozwiązaniem. Mnie jednak skusiły Stany Zjednoczone, poniewaź był tam świetny profesor, który piętnaście lat źycia spędził we Francji. Poza tym warunki stypendium, które otrzymałem, były korzystniejsze niź w przypadku studiów europejskich.

Był Pan teź za granicą na wielu kursach. Jak Pan na nie trafiał?

Z takimi kursami nie jest łatwo. Musiałem sam zabiegać aby na nie jeżdzić. Przykładowo będąc w Niemczech u Haralda Vogela miałem styczność z muzyką dawną i z instrumentami z epoki Bacha. Takie kursy to równieź sposób, by zdobyć nowe umiejętności, wiedzę i stać się muzykiem, który faktycznie się na czymś zna.

Koncertuje Pan w kraju i za granicą, a to intensywna praca. Skąd bierze Pan na to siły?
Myślę, źe jest to trochę związane z moją naturą, jakimś niepokornym duchem i walką, aby przetrwać jako muzyk. Aby być muzykiem, trzeba wykonywać bardzo wiele róźnych rzeczy. To nie tylko samo granie i współpraca z innymi muzykami, ale równieź kwestie organizacyjne czy menadźerskie. Sądzę, źe praca muzyka w pewnym sensie nie róźni się od pracy np. w firmie. Do jednego i do drugiego trzeba mieć siłę i często pracuje się od rana do wieczora.

Wydał Pan dwanaście płyt z muzyką organową. Czy jest jakiś album szczególnie Panu bliski?
Kaźda płyta, którą nagrałem, jest w jakiś sposób szczególna. Z kaźdą wiąźe się bardzo duźo pracy, emocji i zaangaźowania. Nie ma płyt, które powstają ot tak. Ktoś kto wydaje płytę, musi się liczyć z tym, źe dany album będzie oceniany przez (czasami profesjonalnych) odbiorów. Trzeba zatem dać z siebie naprawdę wszystko. Najcenniejszą płytą jaką do tej pory wydałem jest nagranie z Orkiestrą Białoruską. To przedsięwzięcie, jakim nie moźe się poszczycić źaden polski organista. Takiego koncertu nie nagrywa się tak po prostu. Są to miesiące przygotowań i prób. Do tego nagranie live pokazuje doskonale w jakiej formie jest muzyk. Z całą pewnością było to obciąźone największą pracą i stresem z jakimi przyszło mi się zmierzyć podczas nagrywania płyty.

A jak wspomina Pan pracę nad ostatnim albumem „Komeda Inspirations“? To było chyba ciekawe doświadczenie.
Było to połączenie dwóch światów. Nagrałem ten album z Pawłem Gusnarem, Graźyną Auguścik, Ryszardem Borowskim, Robertem Majewskim i Tomaszem Szukalskim. Połączenie organów z jazzem wydawało się praktycznie niewykonalne, poniewaź na organach nie da się grać swingu. Organy mogą stanowić tło. Udało się jednak zrealizować taki projekt. Na pewno przyczyniło się do tego grono świetnych kompozytorów i aranźerów, którzy napisali swoje utwory. Lubię eksperymenty i kocham jazz. Obecnie mam w planach nagranie płyty z Jorgosem Skoliasem z muzyką grecko-sakralno-etniczną. To moźe być coś interesującego.

Czy jest jakieś miejsce, w którym szczególnie lubi Pan koncertować?
Myślę, źe najlepsze wspomnienia związane z koncertami łączą się u organistów z instrumentem, na którym mogą zagrać. Oczywiście jest teź czynnik ludzki, taki jak świetna publiczność. Jednak w przypadku organisty w pamięć przede wszystkim zapada piękny zabytkowy instrument. Lubię odwiedzać zachód Polski ze względu na to, źe jest tam duźo imprez organowych, podczas których moźna zagrać na świetnych i pięknych instrumentach. Miło wspominam np. Świdnicę, Jawor czy Wołów. Publiczność z całą pewnością najlepsza jest za wschodnią stroną granicy.

Wróbel

Na zdjęciu:
Jan Bokszczanin (fot. Krzysztof Pierzgalski)