Biegiem w Powiecie. Cz. 32. Siejko pobiegł w Viking Run Holandii

Siejko

Robert Siejko (pierwszy z lewej) z Grupy Biegowej CHTMO pobiegł w Viking Run pod Amsterdamem

W Holandii w swoim kolejnym starcie zagranicznym zaprezentował się Robert Siejko z Grupy Biegowej CHTMO. Tym razem zdecydował się na start w Viking Run na dystansie 13km. Impreza biegowa odbyła się pod Amsterdamem w miejscowości Velsen-Zuid.

Biegi z różnymi przeszkodami (czytaj: czołganiem się przez błoto, wspinanie po pionowych ścianach) są coraz bardziej popularne na całym świecie. W Polsce Runmageddony mają rzeszę swoich fanów. Na start w takim biegu zdecydował się zawodnik z Jabłonny. Wrażeniami ze startu podzielił się z nami:

Nadszedł czas na drugi bieg z serii zagranicznych z moim udziałem. Tym razem był to bieg całkiem inny niż ten, w których brałem do tej pory udział. Viking Run jest to nazwa imprezy, która usytuowana była niedaleko Amsterdamu, a dokładnie w Velsen-Zuid. Do wyboru były trzy długości trasy 7, 13 i 19km. Wraz z dwoma kolegami, z którymi brałem udział zastanawialiśmy się jaki dystans wybrać na pierwszy raz. Po krótkiej naradzie padło na 13km.
Jak się później okazało najkrótszy dystans byłby za krótki, a najdłuższy ciut za duży, wiec trzynastka była w sam raz. Organizacja biegu na dość wysokim poziomie, nie było problemu z niczym, zaplanowany duży parking, odbiór pakietów bardzo sprawny, depozyt, prysznice, toalety wszystko tak jak powinno być.
Start mieliśmy wyznaczony na 13.20. Tego dnia trafiliśmy na idealną pogodę, bo było dosyć słonecznie, nie za zimno i, co najważniejsze, sucho. Przed startem krótka grupowa rozgrzewka, która pomogła nam wstrzelić się w klimat Wikingów. Cala trasa była bardzo dobrze oznaczona, było na niej wiele przeróżnych przeszkód, w których potrzebna była siła nie tylko nóg. Na początku biegu gdzieś w okolicach pierwszego kilometra organizatorzy zadbali o to byśmy praktycznie przez cały dystans biegli z błotem na sobie, gdyż jedną z pierwszych przeszkód była kąpiel błotna.
Z tego co widziałem po radości na twarzach uczestników nikomu to nie przeszkadzało, nikt nie myślał o tym, że jest brudny, mokry i jest mu zimno, najważniejsze było pokonać wszystkie ustawione przeszkody. Edycja, w której brałem udział nazywała się „Brother Edition”, ze względu na to, iż na trasie każdy ze startujących pomagał innym w pokonywaniu pionowych ścian.
Po drodze były punkty z wodą, Red Bullem, bananami oraz batonikami, który podnosiły szybko poziom cukru i dodawały  energii na dalsze zmagania. Na mecie pamiątkowe zdjęcie, koszulka oraz małe piwo dla każdego kto ukończył bieg.  Rozczarowałem się tylko tym, że nie było pamiątkowego medalu, ale wiadomo nie można mieć wszystkiego. Polecam wszystkim biegaczom chociaż raz wzięć udział w takim biegu.

 Warto dodać, że w dwudniowych zmaganiach wzięło udział około 10 tysięcy amatorów biegania.