Ucieczka Zakładników. Andrzej i Mateusz Głowacki w czołówce! (galeria)

katorznik_03

Herosi na piątym miejscu. Młody i Stary na mecie (fot. Maja Opara)

Mateusz i Andrzej. Młody vs. Stary. Kolejny start iście ekstremalny. Dramatyczny, wyczerpujący i elitarny. Co wydarzyło się w Lublińcu? Mocna relacja! Ciekawa! Brawo panowie!

O startach w Biegu Katorżnika słyszałem już wiele. Ale relacja Andrzeja Głowackiego z Legionowa, który startował tam ze swoim synem Mateuszem powala na kolana. Chcecie to przeczytać? Nie macie wyjścia, musicie!

Okiem legionowianina, Andrzej Głowackiego

Bieg Katorżnika to kolejny, drugi element Wielkiego Szlema Lublinieckiego (100-ka Komandosa, Bieg Katorżnika, Bieg o Nóż Komandosa i Maraton Komandosa) organizowany przez klub Meta z Lublińca. W tym roku wystartowaliśmy (Młody vs. Stary) w formule Ucieczka Zakładników. Sam Bieg Katorżnika jest biegiem elitarnym. Limit zawodników to 1500 i dlatego zapisy trwają zaledwie kilka minut! Natomiast Ucieczka… to elita elity – jedynie dwanaście par – dwudziestu czterech zawodników!

Zawody dla nas rozpoczęły się w piątek o 16.30. Instruktaż, podstawy nawigacji, trochę chodzenia po lesie z mapą. Badanie lekarskie (pierwsza lampka ostrzegawcza). Podstawili samochód ciężarowy z plandeką i zajęliśmy miejsca na podłodze – nawet ławek nie rozłożyli (druga lampka ostrzegawcza). Opuścili plandekę i około 19.00 pojechaliśmy…

Po godzinie jeżdżenia niespodziewanie rozległy się strzały i wybuchy. Pojazd gwałtownie zahamował, rozległy się krzyki i kazali mam w……..ć z samochodu! Nikt się nie ruszył, ale kolejne strzały wyzwoliły „chęć” opuszczenia paki. Mati pierwszy wyskoczył i już w locie go złapali i pomogli wylądować na brzuchu. Przygwoździli go kolanem i skrępowali ręce. Wyskakując wpadłem na niego i leżąc podniosłem głowę, chcąc się rozejrzeć, ale celny cios pomógł mi przytulić się do ziemi. Związali mi ręce i założyli worek na głowę. Przeszukali, zabrali nawet chusteczki… Przeciągnęli na bok i kazali czekać na kolanach. Jak już wszystkich „oporządzili”, cały czas krzycząc, strzelając, ustawili nas w rząd, tak że wszyscy byli schyleni i drugi zawodnik opierał głowę na plecach pierwszego, trzeci na plecach drugiego… I taką gąsienicą gdzieś ruszyliśmy. Każdy zakręt to dezorientacja, chwila nieuwagi i odrywałem się od pleców poprzednika… Porywacze wiedzieli jak wskazać prawidłowy kierunek – albo ręką albo nogą. Było kilka przerw na klęczenie, na kładzenie się… Proszę złapać się z tyłu za ręce i spróbować się położyć i wstać. Zrobiło się ciemno. Doprowadzili nas do jakiś pomieszczeń. Z szeroko rozstawionymi nogami, metr od ściany oparłem się o nią głową. Nie na długo – w tył zwrot i „krzesełko”, kolana, leżenie, stanie… Polanie zimną wodą, posypanie piaskiem, dziwna hałaśliwa muzyka albo jakieś zawodzenie. Ktoś do ucha mi mówi „jesteś starszym gościem, już pokazałeś, że jesteś mocny, zakończ to, powiedz dość”. Ktoś obok się poddaje… Ktoś mnie fachowo łapie i prowadzi, nie trafia dobrze w drzwi, ajć, idziemy dalej do kolejnego budynku. Siadam na jakimś czymś niewygodnym. Pytania. Nie odpowiadam. Woda, myślę, że się topię… Pytania… Woda… Spadam z siedzenia… Woda…

Odprowadzają mnie do „starego” pomieszczenia. Okazuje się, że to pomieszczenie nie ma dachu ponieważ pada deszcz. Jeszcze zimniej się robi. Ktoś szepcze o poddawaniu się, ktoś inny krzyczy… Ciągają po ziemi trumny (przynajmniej tak mówią). Upiorna muzyka. Ktoś mdleje i tym samym kończy zawody. Spacer stonogi, podskoki, przysiady. Zabierają mnie i robią zdjęcie. Krzesełko, kolana, przysiady. Stanie z głową opartą o ścianę to luksus. Klęczenie z głową na ziemi. Woda. Piasek. Kolejne przesłuchanie, Już nie jestem taki mocny… Spacer stonogi, przysiady, podskoki. Któryś krzyczy pajacyki – ale chyba nam nie wyszły z związanymi rękoma. Wracamy do pomieszczenia – łyk gorącej kawy!!! Trochę wody, ledwo łyk – „żebym się nie udławił”. Przysiady, zawodzenie… Kolejne zdjęcie, jakiś gość w wschodnim stroju mówi, że rodzina wie o naszym uwięzieniu i przygotowuje okup. Deszcz, klęczenie, krzesełko, zawodzenie, zimna woda. Kolejny zawodnik wyeliminowany, tym razem medyk kończy jego „przygodę” – hipotermia.

Podchodzą do każdego i pytają się czy chce wody. Chcę. Ktoś nie chce gazowanej! Za chwilę pytanie „gdzie jest ten arystokrata, co nie chce gazowanej”. Ludzcy porywacze. Dają mu niegazowanej. Nie wiadomo ile czasu minęło. Stawiałem na około 2.00. Stonoga, przysiady… brzęk łańcuchów! Czyżby zbliżał się koniec? Tak! Skuwają nas razem – mnie i Mateusza i na pakę samochodu. Czyli około 5.00! Ruszamy, zdejmujemy worki z głowy. Robi się widno. Samochód zatrzymuje się, a my nie zważając na zmęczenie i łańcuchy wyskakujemy… Jeszcze tylko trasa Katorżnika i meta. Na trasie nie jest ciężko tylko bardzo zimno. Jakby nas medyk zobaczył jak się trzęsiemy pewnie też by nas wywalił z zabawy. Po 4 godzinach i 7 minutach kończymy zawody – na piątej lokacie.
Jeszcze dzień po zarzekaliśmy się, że nigdy więcej. Dzisiaj już celujemy w podium – przecież tak blisko było!!!

Fot. dzięki pasji Biegania, Mai Opary i Stowarzyszeniu Żołnierzy Wojsk Specjalnych „Zjednoczeni Zwyciężymy