Cztery historie z miliona innych. Valeria: Ukraińcy mogą się czegoś nauczyć od Polaków

Photo Valeria

fot. arch. prywatne

Kolejna część pamiętników Ukraińców, którzy uciekali przed zbrojnym atakiem Rosji na ich ojczyznę. W tej części historia Valerii (skrótowa forma tego imienia to Lera), która przyjechała do Polski z Kijowa. 

 

Mam na imię Lera, mam dwadzieścia siedem lat, wiele lat temu przeprowadziłam się do Kijowa, studiowałam fotografię, a po ukończeniu studiów zostałam tu na stale. Wynajęłam przytulne mieszkanie na ładnym osiedlu, gdzie moje koty i ja czuliśmy się świetnie, a także pracowałam jako kierownik dużego sklepu sportowego.

Jak ja pamiętam początek wojny?

Dwudziestego czwartego lutego mama zadzwoniła do mnie o piątej rano, powiedziała, że niebo jest czerwone i słychać wybuchy. Na początku zdenerwowałam się, że obudziła mnie tak wcześnie i zaczęłam mówić jej, że to nic poważnego. Po tej rozmowie zaczęłam czytać wiadomości, kanały na portalach Telegram, znajomi zaczęli do mnie pisać, nikt tego poranka już nie spał. O szóstej rano cały Kijów usłyszał pierwszą syrenę alarmową. Obserwowałam z przez okno jak ludzie z walizkami zaczęli opuszczać nasze osiedle, a korki z samochodów widać było na kilometry przed nami. Noc spędziliśmy z kotami w parkingu podziemnym, było strasznie zimno, brak zasięgu. O czwartej rano wróciłam do domu, szybko zebrałam swoje rzeczy do plecaka, zabrałam transporter dla kotów i pobiegłam na tramwaj. To był jedyny sposób dostać się na dworzec, nic innego nie jeździło, nie dało się wezwać taksówki, biegłam kilka kilometrów i płakałam. Na dworcu panował chaos, duża liczba ludzi, wszyscy z rzeczami, wielu studentów zza granicy.

Jak tylko wybrzmiała kolejna syrena, zaczął się ostrzał. Żołnierze zaczęli krzyczeć „Na ziemię!”, ludzie rzucali walizki, transportery ze zwierzętami i biegli do budynki, padali na podłogę w przerażeniu, jeszcze nigdy nie doznałam takiego strachu.

 

Jak trudna była moja droga? Dlaczego zdecydowałam na wyjazd do Polski?

Z wielkim wysiłkiem udało mi się zmieścić do pociągu z Kijowa do Lwowa. Jechaliśmy dwanaście godzin, koty były w przedziale, ja na podłodze w przejściu z innymi ludźmi. Było trudno, ale wszyscy milczeli, ponieważ podłoga była najbezpieczniejszym miejscem. We Lwowie planowałam zostać u koleżanki przez tydzień. Wyjechałam z pierwszą falą, wśród nas panował wielki strach. Nikt nie wiedział co ma robić, dokąd jechać i co robić dalej. Ale mimo to ludzie byli bardzo zjednoczeni, nikt nie przeklinał, wszyscy ustawiali się w kolejce do autobusów, jeśli chodzi o jedzenie, herbatę, wszyscy zdawali sobie sprawę, że trzeba trzymać się razem i pomagać sobie nawzajem. Nawet pogoda wtedy była okropna, mróz i śnieg, noc spędziłam na nieznanej mi stacji. Jedyne co z tego pamiętam, to że było bardzo zimno. Po przyjeździe do Lwowa przypadkiem trafiłam na ogłoszenie o darmowym transporcie do Polski.
Myślałam, że się nie podejmę, ale kwadrans później już pakowałam swoje rzeczy. Strach był jechać gdziekolwiek, a to był mój pierwszy wyjazd za granicę. Wokół było dużo nieznanych mi osób, ale wszyscy mimo to pomagali sobie nawzajem. Granicę przekroczyliśmy w pięć godzin, zabrano nas do centrum wolontariatu, a stamtąd za darmo przewożono nas do miejsc, gdzie chcieliśmy trafić. Gdy nie miałeś do kogo jechać, to wsiadałeś do autobusu czy samochodu, w którym było wolne miejsce. Pojechałam do Gdańska, tam mieszka mój kuzyn i ciocia.

Jak teraz wygląda moje życie w Polsce?

Nie mieszkałam długo z kuzynem i ciocią, tylko pierwszy tydzień.  Nie miałam pieniędzy na wynajem mieszkania, ale oni pomogli mi znaleźć Polkę, która zaoferowała mi pokój w swoim mieszkaniu na miesiąc. Nazywa się Asia.  Kupowała mi i moim kotom jedzenie, zawsze przynosiła mi ubrania, kosmetyki, dawała wszystko co mogła, przedstawiała mnie swoim znajomym i pomagała w nauce języka polskiego.

Na początku mówiłam po angielsku, bo rozumie ten język większość ludzi, ale później zaczęłam rozmawiać już po polsku. Asia ma troje dzieci, a jeden z jej synów oddał mi swój pokój i nawet powiesił Ukraińską flagę!

Otrzymałam jednorazową wypłatę od państwa w wysokości trzystu złotych. Oczywiście to za mało, żeby przeżyć, ale mimo to pomogło na samym początku. Polka, u której mieszkałam, pomogła mi i załatwiła mi pracę w szkole dla dzieci z autyzmem, zespołem Downa, porażeniem mózgowym i innymi cechami specjalnymi. Na początku byłam w szoku, bo nigdy do tej pory się z tym nie spotkałam. Bądźmy szczerzy, nie każdy sobie poradzi z taką pracą. Ja nie mam własnych dzieci, a ta opieka, to pieluchy, krzyki. Wiele z dzieci jeździło na wózku. Później podeszłam do tego jak do wyzwania i z wdzięcznością, i przyjemnością przyjęłam taki zwrot wydarzeń w życiu. Koledzy w pracy traktowali mnie wspaniale, biorąc pod uwagę, że w ogóle nie znałam języka, bardzo delikatnie próbowali się porozumieć, uczyli mnie nowych rzeczy i ciągle przynosili coś w prezencie. Bardzo płakałam, gdy odchodziłam z tej pracy. Spotkałam tam naprawdę wspaniałych ludzi.

Jak mnie powitała Polska?

Jestem mile zaskoczona tym, jak Polacy traktują nas, Ukraińców. Oczywiście wszędzie są dobrzy i źli ludzie. Tylko raz spotkałam osobę, która nie była zbyt szczęśliwa, że Ukraińcy „uciekają do jego kraju”, ale poza tym musimy się czegoś od Polaków nauczyć.  Polacy to niesamowici ludzie, jestem gotowa kłaniać się im do końca moich dni. Dziesiątkom ludzi, którzy pomogli mi i moim zwierzakom.  Tym co pomogli znaleźć darmowe mieszkanie, pomagali z jedzeniem, ubraniami i wszystkim czego potrzeba w tych trudnych czasach.

Stosunek Ukraińców do Polaków pozostawia wiele do życzenia, niestety często było mi wstyd za zachowanie moich rodaków, którzy zachowywali się nieuprzejmie, bezczelnie i często narzekali na to co dostają w ramach pomocy. Niektórzy zapomnieli, że nie przyjechali na wakacje i nikt im nic nie jest winien i nikt nie jest przed nimi zobowiązany w robieniu czegokolwiek.