Doceniły ją Rodowicz i Osiecka. Wywiad z Anną Czachorowską, poetką, bibliotekarką i animatorką kultury

DSC_0236

foto:GP/jj

W sobotę 27 maja odbędzie się w Legionowie niezwykle bogaty artystycznie benefis Anny Czachorowskiej. Nam poetka opowiada, jak to się zaczęło, kto pomógł i jej w artystycznej drodze, i dlaczego właśnie te osoby wystąpią na jej twórczym jubileuszu.

Pani Aniu, pierwsze pytanie banalne i proste. Kiedy napisała pani pierwszy wiersz?

Pierwszy wiersz powstał w drugiej klasie szkoły podstawowej. To było dla mnie ogromne przeżycie. Tak wyszło, że od samego początku więcej pisałam o tych smutnych rzeczach niż o tych wesołych. Przed samą Komunią Świętą, wtedy mieliśmy po 9 lat, zmarł mój kolega, który ze mną w jednej ławce siedział. Napisałam wtedy wiersz o tym, że Tadzio nie doczekał I Komunii Świętej. Bardzo spodobało się to księdzu. Potem zainteresowała się tym moja polonistka. Byłam proszona, żeby pisać na szkolne akademie i do gazetki… Tak to się zaczęło. Bardzo wspierał mnie wtedy ksiądz, który był taką artystyczną duszą, grał na gitarze. Przynosiłam mu wiele tekstów okolicznościowych do znanych melodii.

 

 

W tym, co pani powiedziała, pojawia się już pewien wątek, który jest bardzo mocno obecny w pani dalszym życiu i twórczości. Komunia, ksiądz…

Jestem osobą wierzącą i zawsze byłam blisko kościoła. Już od dziecka pisałam o Bogu, o wierze. Chciałam za wszelką cenę zaszczepiać dobro, nawet w swoich kolegach, koleżankach. Chociaż to nie jest proste i nie zawsze się udawało. Jako młodej dziewczynie wydawało mi się, że świat powinien być piękny i powinno na nim panować dobro. Ciągle była we mnie niezgoda na zło i gniew. Może to wynikało z nadwrażliwości…

Ale właśnie nadwrażliwość jest cechą artystów. Dzięki temu postrzegają świat mocniej i wyraźniej, a potem mogą go takim przedstawiać innym ludziom, dzięki swojej twórczości. Czy wie pani, ile już wierszy pani napisała?

To była naprawdę znaczna ilość. Wiele wierszy, zwłaszcza z tych młodych lat zaginęło. Często coś pisałam i przekazywałam dalej, nie zatrzymywałam dla siebie. Jak ktoś mnie prosił o wiersz dla mamy, dla taty, dla swojej pierwszej miłości, to po prostu pisałam i oddawałam. Mój kolega kiedyś powiedział, że ja je z rękawa wyjmuje.

To może się okazać, że po latach zaczną się odnajdywać juvenilia Anny Czachorowskiej. Może niektórzy z dawnych kolegów i koleżanek nawet nie wiedzą, jakie skarby mają w domu. Jednak benefis to 25-lecie. Co takiego wydarzyło się ćwierć wieku temu, że to właśnie ta data stała się punktem odniesienia?

25 lat temu odbył się mój pierwszy wieczór autorski i właśnie w Legionowie w Miejskim Ośrodku Kultury. Po tych młodych latach nastąpiło takie odwieszenie pióra. Wyszłam za mąż, zajęłam się rodziną, mam czterech synów. Zawsze poezja we mnie była i coś pisałam, ale to wszystko wędrowało do szuflady. Tak było aż do roku 1992. Wtedy moja koleżanka zachęciła mnie, żebym wysłała swoje wiersze do Młodzieżowej Agencji Wydawniczej, bo poszukiwali autorów do takiej młodzieżowej antologii. Tam zauważył moją twórczość Jerzy Koperski, który uznał, że te wiersze zasługują na wydanie nawet poza antologią. Początek lat 90-tych, to był ten okres kiedy się odblokowałam i znów zaczęłam pisać. To było już po urodzeniu ostatniego dziecka 1989 r.

Pani Aniu ale jak doszło do tego pierwszego wieczoru autorskiego?

To również był rok 1992. Słuchałam wtedy Lata z Radiem i dowiedziałam się, ze ogłosili konkurs na tekst dla Maryli Rodowicz. Ona sama oceniała te teksty. Trzeba było napisać do już istniejącej muzyki Jacka Skubikowskiego i napisałam wtedy aż cztery teksty. Kiedy było ogłoszenie wyników i zaczęli odliczać od dziesiątego miejsca i doszli do piątego, to byłam już przekonana, ze moje teksty się nie spodobały i tak myślałam aż do pierwszego miejsca. I pani Maryla zaśpiewała tę piosenkę, to był utwór Sandał, na antenie. Maryla Rodowicz powiedziała wtedy, że to takie męskie pióro. Jakiś czas później Agnieszka Osiecka to samo powiedziała – męskie pióro a dziewczęca wrażliwość. Wtedy w 1992 Lato z Radiem nadawało tę piosenkę, więc słyszeli ją moi znajomi ale usłyszeli ją też w MOK-u. Właśnie wtedy zadzwoniono do mnie z domu kultury i zaproponowano mi pierwszy wieczór autorski.

Napisanie tekstu dla Maryli Rodowicz, to niewątpliwie sukces dla młodej poetki. Ale to nie jedyne piosenki, jakie powstały z pani wierszy?

Już na ten pierwszy wieczór pan Zenek Durka napisał w rytmie bosanowy muzykę do jednego z moich wierszy, Poduszki moje poduszki, które na tym benefisie będą śpiewane. Potem miałam okazję poznać się z Agnieszką Osiecką, z którą się spotykałam. Jej też wiersz poświęciłam o naszym spacerze ul. Francuzką, a wieczorem siedziałyśmy przy kuchennym stole i oceniała moje wiersze. Potrafiła uznać, że nawet krótki wiersz nadaje się na piosenkę. Tak było z utworem Póki mamy marzenia. To był wiersz napisany dla kuzyna, który w młodym wieku zachorował na stwardnienie rozsiane i nie mógł chodzić. Widziałam, jak ten człowiek gaśnie. W tym wierszu są takie słowa: „gdy będziemy już w niebie, zatańczymy oberka”. Ten tekst spodobał się pani Agnieszce Osieckiej i od razu miała wizję, że muzykę do tego tekstu skomponuje Tomasz Kmiecik. Napisał piękną muzykę, zgłosił ją do ZAIKS-u. Pierwsze wykonanie było przez początkującą wtedy artystkę Agatę Ślazyk, a w tej chwili występuje w Piwnicy pod Baranami. Niestety nie wykona tej piosenki na benefisie, bo ma już zaplanowany koncert w Krakowie.

Jej nie będzie, ale lista wykonawców i tak jest imponująca. Dlaczego oni i jak pani udało się ich ściągnąć? Czy każdy z tych wykonawców odegrał jakąś role w pani życiu?

Wiele tych osób poznałam pracując w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie. Dziękuję za to panu Sebastianowi Lenartowi, który wiedząc, że ja piszę, poznawał mnie ze znanymi krytykami, między innymi z  Janem Zdzisławem Brudnickim, Zdzisławem Łączkowskim, Tadeuszem Chudym, Jerzym Górzańskìm, Leszkiem Żulińskim, który był w komisji kwalifikującej mnie do przyjęcia w poczet członków Związku Literatów Polskich . Tam poznałam wielu artystów, Tadeusza Woźniaka, Jolę Woźniak, Krystynę Czubównę, Jerzego Rybińskiego członka zespołu No To Co, brata Andrzeja Rybińskiego, z Jerzym później występowałam w Wiedniu, Elżbietę Adamiak… Z niektórymi, tak jak z Woźniakami, czy Krystyną Czubówną do dziś utrzymuję kontakt. W innych momentach życia, poznawałam kolejne osoby, które były znaczące dla mnie, niestety niektórych już nie ma z nami. Tak było z księdzem Twardowskim. Będzie za to obecna Grażyna Skowron – Matkowska. Wiele lat razem występowałyśmy, między innymi w Wiedniu. Don Giuseppe, czyli ksiądz Józef Ślazyk, który od ponad 20 lat mieszka we Włoszech, jak usłyszał, że jest mój benefis, to od razu powiedział, że będzie. Później okazało się, że napisał dla mnie jubileuszową balladę. Inny koncert w tym samym czasie ma też Andrzej Rybiński, więc nie może się pojawić, ale będzie wykonana jego kompozycja do mojego wiersza Dotykam deszcz. Przyjedzie za to Basia Pachura, która powiedziała, że napisze muzykę do moich tekstów. To będzie dla mnie niespodzianka, bo dopiero podczas benefisu usłyszę te utwory. Dominika Świątek złożyła podobną obietnicę, tylko ona nie chce zdradzić, do jakich tekstów. Będą też kompozycje Zenka Durki, niestety bez jego obecności, ale zgodziła się je wykonać Gośka Andrzejewska. O benefisie dowiedział się też mój kolega muzyk, który ponad 30 lat mieszka w Wiedniu, i też powiedział, że chce przyjechać i zagrać. Chciałabym, żeby wszyscy ludzie, którzy odegrali ważne role w moim życiu, mogli się na benefisie pojawić, chociaż jako goście.

Zapowiada się więc bardzo ciekawa wydarzenie kulturalne. Bardzo dziękuję za rozmowę i jestem przekonany, że tak jak dopisali artyści, dopisze również publiczność. Poetka zapowiada też kilka niespodzianek wśród gości, ale nie chce jeszcze zdradzać, kto ma się pojawić na benefisie a nie jest zapowiedziany na plakacie. Nasza redakcja zna już te nazwiska, więc możemy powiedzieć, że to osoby rozpoznawalne i warte poznania.