Chcą się pozbyć Płaciszewskich z legionowskich struktur partii PiS?

piotr-placiszewski

Z 37-letnim radnym Piotrem Płaciszewskim rozmawiam o kulisach ostatniego rozłamu w klubie radnych „Prawa i Sprawiedliwości” w radzie powiatu legionowskiego oraz o perspektywach powstania nowej lokalnej organizacji społecznej.

Magdalena Siebierska: Jeden z  członków wykluczonych z powiatowego klubu radnych „PiS” publicznie ujawnił, że na zebraniach klubu padały propozycje utworzenia alternatywnej do „PiS” organizacji w przyszłych wyborach samorządowych. Ocenił również, że aktualna likwidacja klubu jest konsekwencją tego, że Pan i Pana bliscy nie mogli pogodzić się z pozbawieniem funkcji pełnomocnika partii w powiecie legionowskim Pana ojca – Kazimierza Płaciszewskiego…

Piotr Płaciszewski: Pani redaktor! Tak, takie propozycje – powstania alternatywnego do klubu „PiS” rozwiązania – pojawiały się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Jeśli dobrze pamiętam, jedną z pierwszych osób, która rzucała tego typu propozycje, był sam wykluczony z naszego klubu radny – Wiesław Smoczyński. Ja do takich haseł podchodziłem z dużym dystansem. Jako przewodniczący klubu zabiegałem o zachowanie spokoju. Emocje, które niepotrzebnie brały górę, płynęły z różnych źródeł, np. z osobistych niepowodzeń. Dla przykładu, wykluczony radny miał osobisty uraz wypływający z faktu, że nie został namaszczony przez partię na kierownicze stanowisko w jednej instytucji, w której pracował od wielu lat. Według mnie – i to podkreślałem – klub powinien zajmować się sprawami mieszkańców naszego powiatu, a nie sprawami partii – od czego są przecież stosowne struktury – tudzież oczekiwanych apanaży. Nie chcę odnosić się do tez ucieranych przez nowe struktury legionowskiego „PiS-u”, jakoby mój tato nie mógł się pogodzić z „utratą” funkcji pełnomocnika partii. Ale skoro temat jest tak „istotny”, aby do niego wracać, to powiem krótko – nie można mieć żalu z utraty czegoś, czego nigdy nie było się właścicielem. Ojciec nigdy nie był przywiązany do tej funkcji, bowiem traktował ją jako służbę mieszkańcom. Zresztą sam niejednokrotnie mu mówiłem, aby mniej pracował i zadbał o zdrowie. Paradoksalnie coś, co dla niektórych wydaje się, że było ciosem dla mojego ojca, było jego błogosławieństwem. Ja osobiście cieszę się z takiego obrotu sprawy, bo ojciec wygląda na bardziej wypoczętego. I – pani redaktor – powiem jeszcze tak – biorąc pod uwagę, że tezę tę wysnuwa wieloletni wójt, to – przynajmniej mi – daje powód do zastanowienia, kto tak naprawdę ma sentyment do piastowania funkcji.

Przyzna Pan, że Pana ojciec jednak kilkanaście lat pełnił rzeczoną funkcję, a Pan – może nawet dzięki temu – został radnym…

Mój ojciec był członkiem „Porozumienia Centrum” („PC”). Był członkiem założycielem „PiS” – a proszę mi wierzyć – było niewielu członków założycieli, kilkudziesięciu. Od zawsze więc był blisko Jarosława Kaczyńskiego, od zawsze go wspierał. Ja, jako 12-latek jeździłem z tatą na spotkania „PC”, potem „PiS”, a od momentu, kiedy osiągnąłem większą świadomość społeczną starałem się pomagać ojcu w jego działaniach. Uważałem to za słuszne, nie tylko jako syn, ale również – z płynącym czasem – jako mieszkaniec, aktywista i społecznik. Niniejsze można oczywiście próbować nacechować pejoratywnymi barwami – można. Ale czy ma to wspólny mianownik z prawdą? Radnym zostałem nie dzięki ojcu i jego „partyjnym koneksjom”. Proszę zauważyć, że w 2014r., kiedy zostałem radnym, „PiS” był w głębokiej opozycji w naszym państwie, a chętnych do startowania z list „PiS-u” wcale wielu nie było. Pamiętam, jak w 2010r. pierwszy raz kandydowałem – był to wynik wielu godzin rozmów z ojcem. Osobiście mniej bałem się wtedy porażki, niż stygmatyzacji „mohera”, „pisiora”, czy nawet „pisuara”. Rozmowy z ojcem oraz moim bliskim znajomym Grześkiem pozwoliły mi na wejście w ten temat, pomimo strachu. Dziś, gdy „PiS” cieszy się 40 procentowym poparciem społeczeństwa, rodzi się pytanie: Gdzie ci wszyscy dzisiejsi działacze legionowskiego „PiS-u” byli wtedy? Gdzie oni byli w 2010r.? Łatwo powiedzieć o nepotyzmie, nazywaniu „PiS-u” – „Płaciszewskim i Synem” – czy nawet samego Legionowa – „Płaciszewem” – to wszystko przychodzi z łatwością. Ale patrząc na tamte realia, sprzed 10 lat, gdzie z własnych pieniędzy, bez wsparcia partyjnego, ojciec utrzymywał biuro „PiS” w Legionowie, gdzie nie było chętnych nie tylko do kandydowania, ale szczególnie do codziennej pracy, to ojciec naprawdę zostawił w środowisku związanym z „PiS-em” wiele dobrego. Najpiękniejsze, co w tym wszystkim dostrzegam, to fakt, że nikt z pełną uczciwością nie może dziś powiedzieć do mojego ojca, że robił to wszystko dla własnych korzyści, dla apanaży. Wszystko to, że potrafił służyć, gdy partia go potrzebowała, ale też, że potrafił bez szelestu odejść – przypominam, że było to już ponad 2 lata temu, gdy partia miała inny pomysł na organizację struktur w Legionowie, pokazuje i utwierdza – przynajmniej mnie – w przekonaniu, że robił to z pobudek społecznych i patriotycznych. Więc proszę zrozumieć, że dzisiejsze zaczepki, bo tak to należy nazwać, kierowane w stronę mojego taty, traktuję i będę traktował, jako próbę odwracania uwagi od rzeczywistości i przekłamywania faktów.

 

 

Czemu nie konsultowaliście decyzji o wykluczeniu z klubu radnych Wiesława Smoczyńskiego i Stanisława Gołąbka w strukturach okręgowych w partii?

Oczywiście nie konsultowaliśmy decyzji, bowiem nie był to wymóg regulaminu naszego klubu. Nadto należy wyraźnie podkreślić, że klub zajmuje się sprawami bieżącymi mieszkańców oraz sprawami naszego powiatu. Nie ma najmniejszych powodów, aby sprawy klubu „mieszać” ze sprawami struktur partii. Powiem więcej, członkowie klubu nie muszą przynależeć do partii i odwrotnie – do klubu mogą wejść osoby wybrane z innych list. Klub, to element struktury w radzie powiatu, a nie struktury partyjnej.

Został Pan radnym z listy „PiS-u”, ale do samej partii Pan chyba nie należał?

Podobnie, jak dwójka innych radnych, nie byłem członkiem tej partii politycznej. Po pierwsze, nie trzeba być członkiem partii, aby kandydować z list „PiS-u”. Po drugie, – co też już mówiłem – w okresie wyborczym był kłopot ze znalezieniem kandydatów z list „PiS-u”. Wtedy wciąż trzeba było mieć nieco odwagi, aby nie bać się pojawić na takiej liście. I proszę zwrócić uwagę, że jeszcze wtedy – w 2014r. – przy niewysokim poparciu dla „PiS-u”, podwoiliśmy liczbę radnych w radzie powiatu legionowskiego. To potwierdza, że decyzje w tym zakresie były właściwe.

Za to w radzie miasta Legionowa, te wyniki nie były aż tak imponujące. Wcześniej mieliście 3 radnych, teraz mandat dostał tylko jeden radny…

To też prawda, ale ja osobiście nie zajmowałem się wyborami do rady miasta. Był kandydat „PiS-u” na prezydenta i od początku była mowa, że osoby zajmujące się kampanią do rady powiatu nie „wtrącają” się do kampanii w mieście. To było oczywiste – przyszły prezydent z nadania „PiS-u” miał tak układać kampanię, aby docelowo, w przypadku wygranej, mógł rządzić zasobami, jakie „wywalczył” w kampanii. Osoby ze struktur legionowskiego „PiS-u”, owszem pomagały w mieście, ale ja zajmowałem się powiatem.

Wcześniej powiedział mi Pan, że postawa, jaką względem klubowej większości prezentował wykluczony z klubu radny Wiesław Smoczyński, szkodziła wizerunkowi klubu, docelowo zaś samemu „PiS-owi”. Co takiego robił i mówił wspomniany radny?

Tak jak wspomniałem, jedną z pierwszych – jeśli nie pierwszą – osób, która zaczęła wskazywać na alternatywne dla klubu „PiS” rozwiązania był wspomniany radny. Mi się to nie podobało, niemniej z bacznością, ale i spokojnie obserwowałem dalsze zachowania. Starałem się, aby „PiS” w radzie powiatu legionowskiego miał jak największą reprezentację, starałem się pogodzić rozbieżności zdań i ocen. Niemniej jednak, coraz częściej podczas posiedzeń komisji rady oraz rady powiatu stanowiska w różnych sprawach były odmienne. Kulminacją było głosowanie w sprawie remontu legionowskiego ogólniaka. Wiadomym było, że cel był słuszny, że miał służyć poprawie jakości funkcjonowania legionowskiej młodzieży. Dlatego głosowaliśmy za propozycją przedstawioną nam przez zarząd. Niejednokrotnie staraliśmy się rozdzielać sprawy lokalnych potrzeb od upartyjniania sesji rady powiatu. We wspomnianym przypadku podczas głosowania wybrzmiał głos rozdźwięku w naszym klubie. Po tym członkowie klubu zaczęli naciskać, abym w końcu „coś z tym zrobił”. Sam też doszedłem do przekonania, że należy zakończyć współpracę, która w istocie stawała się współpracą li tylko z nazwy.

Jak Pan ocenia wyrzucenie z partii radnej Karoliny Długołęckiej?

Decyzję struktur partii raczej nie powinny podlegać mojej ocenie. Tym bardziej, że nie jestem członkiem partii. Osobiście uważam, że Karolina Długołęcka jest osobą wykształconą, doświadczoną i dobrze przygotowaną do pełnienia roli samorządowca, zarówno w powiecie, jak i w gminie. Ja raczej z takimi osobami wolałbym współpracować, aniżeli się ich pozbywać.

Mówi się, że radni, którzy wykluczyli m. in. i wspomnianego powyżej Wiesława Smoczyńskiego z klubu „PiS”, sami zawiążą nowy klub radnych i stworzą jakąś nową lokalną organizację społeczną. Może Pan uchylić rąbka tajemnicy?

Na chwilę obecną chciałbym zrozumieć decyzję struktur władz okręgowych. Nie jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego „PiS” nie będzie miał przedstawicielstwa w radzie powiatu w postaci klubu. Nie jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego nie zostałem poproszony, aby w jakikolwiek sposób odnieść się do zaistniałej sytuacji, tylko decyzja została podjęta w oparciu o twierdzenia jednej strony. Taki tryb rozstrzygania spraw jest co najmniej zastanawiający.

Plotkuje się przecież, że Płaciszewskich wypycha się, a może nawet i już wypchnięto, z „PiS-u”. Skoro tak jest, to o co władze miały Pana pytać?

Właściwe pytanie to może nie, „o co”, ale „po co” – skoro decyzja i tak już zapadła… Pani redaktor, odniosę się do tego w ten sposób – mój ojciec, ja i nasza rodzina popieraliśmy Jarosława Kaczyńskiego i popieramy. To, że ktoś nas „wypycha” z „PiS-u” to nawet naturalna rzecz. Są nowe osoby – może młodsze – niech działają, jeśli to ma być z korzyścią dla mieszkańców. W tym kontekście, faktycznie ustalanie przez władze partii rzeczywistych okoliczności, faktów i prawdy, wcale nie ma większego znaczenia. Niemniej jednak, przyzwoitość płynąca z faktu, że mój ojciec wciąż jest pełnoprawnym członkiem „PiS” raczej podpowiada, że jakakolwiek rozmowa powinna się odbyć. Być może jednak, naiwnie oczekuję od innych stosowania standardów, które są moimi.

Czy aby na pewno? Wykluczony radny twierdzi, że nikt z nim nie uzgadniał decyzji…

Mówić można naprawdę wiele, a niektórzy może nawet mogą mówić wszystko. Był regulamin klubu, były zwoływane posiedzenia klubu, o których radni byli zwyczajowo informowani, bądź przed lub po sesji lub komisji rady. Skoro dana osoba nie jest zainteresowana przyjściem na spotkanie klubu, albo udaje, że nie słyszy, aby móc później mówić to, co mówi, to naprawdę, ale szkoda czasu na tego typu „gierki”. Zajmujmy się poważnymi sprawami.

Dziękuję za rozmowę.

To ja dziękuję.