Cztery historie z miliona innych. Iryna ta Giennadij: Kiedyś już uciekaliśmy przed wojną, która przyszła do naszego domu

Dom Giennadija i Iriny w 2014 roku 4

Zniszczony dom Iryny i Giennadija w Słowiańsku (fot. archiwum rodzinne)

Nazywam się Iryna a mój mąż Giennadij, pochodzimy z miasta Słowiańsk w obwodzie Donieckim. Kiedyś już uciekaliśmy przed wojną, która przyszła do naszego domu w kwietniu 2014 roku i niestety jesteśmy zmuszeni zrobić to ponownie. Nikt nie może przewidzieć przyszłości. Po wychowaniu dwójki dzieci, spodziewaliśmy się, że będziemy spędzimy spokojną starość, zrobiliśmy przytulny remont w naszym domu i zawsze czekaliśmy na wizytę naszych wnuków. Uwielbiałam zbierać wszystkie rysunki swoich dzieci i wnuków, a dziadek zawsze nagrywał wszystko kamerą wideo, pierwsze kroki, pierwsze słowa i inne zabawne chwile i wspomnienia z życia, bo nie ma nic cenniejszego niż pamięć, wspomnienia…


Jak zaczęła się dla nas wojna?

Wojna zaczęła się dla nas jeszcze osiem lat temu, bo wtedy walki toczyły się właśnie w naszym mieście i okolicach. Dzieci zadzwoniły do nas i powiedzieli, że mamy dosłownie godzinę na zebranie wszystkich niezbędnych rzeczy i wyjazd do Kijowa, co zrobiliśmy. To było straszne, jechaliśmy w nieznane i nie wiedzieliśmy, co nas czeka. – opowiada Iryna.

Wtedy było zupełnie inaczej, bez organizacji, bez ewakuacji. Ówczesne władze tylko pogorszyły sytuację, zablokowali konta bankowe, odmawiały w przyjęciu dokumentów i zakładać nowe. Zostaliśmy więc u znajomych w Kijowie na miesiąc. To co mieliśmy na siebie założone, to były wszystkie nasze rzeczy. Z wielkim trudem udało nam się uzyskać paszporty zagraniczne i przyjechać do Polski. W tym czasie nie było ruchu bezwizowego, a do legalnego przekroczenia granicy polsko-ukraińskiej konieczne było zaproszenie ze strony polskiej. Nasza córka od wielu lat mieszka w Polsce i na szczęście mieliśmy, dokąd pojechać. W 2014 roku nie było żadnej pomocy ze strony Ukrainy, nie ma mowy nawet o stronie Polski. Po pewnym czasie naszego pobytu w Polsce z naszą córką, dowiedzieliśmy się, że w nasz dom trafił pocisk. Został tylko fundament. Wszystko spłonęło. Cały nasz dobytek, wszystkie nasze wspomnienia, rysunki naszych dzieci, fotografie, dokumenty, instrumenty muzyczne, wszystkie starania za wszystkie lata – zostały zniszczone w mgnieniu oka. Nie mieliśmy, dokąd już wracać.

 

Dlaczego nie zostaliśmy wtedy w Polsce, a mimo wszystko wróciliśmy do zrujnowanego domu?

Giennadij i ja mieszkaliśmy przez większość naszego życia na Ukrainie, nie mogliśmy sobie wyobrazić tego, żeby zaczynać wszystko od nowa w tym wieku, w innym kraju. Ponadto nie znaliśmy i nigdy nie uczyliśmy się języka polskiego. Obcy kraj, obcy język, inne zasady i różnice w mentalności. Moralnie było bardzo ciężko, cały czas myślałam tylko o powrocie do domu. Po ciężkich walkach o Słowiańsk, które trwały od 12 kwietnia do deokupacji, która nastąpiła 5 lipca 2014 roku, podjęliśmy trudną dla siebie decyzję i wróciliśmy do ruin i odrestaurowaliśmy nasz dom. To, co zobaczyliśmy, oczywiście nas zszokowało. Zrozumieliśmy, że gdybyśmy nie wyjechali wtedy w ciągu godziny, to prawdopodobnie byśmy już nie żyli.

 

Jak przebiegał proces odbudowy domu i powrotu do normalnego życia?

Irina i ja oczywiście nie byliśmy już tak młodzi, czasem brakowało sił, finansów też. Pukaliśmy do progów funduszy pomocowych, pisaliśmy i dzwoniliśmy do różnych urzędów, ściągaliśmy prasę, staraliśmy się rozpowszechnić informację jak tylko możemy. Czasem przychodzili z wolontariatu i pomagali nam, niektórzy przychodzili, aby zrobić zdjęcia i przeprowadzić wywiady i składali obietnice, ale kończyły się one tylko na obiecywaniu. Mimo że otrzymaliśmy odszkodowanie, tych pieniędzy nie starczyłoby na zakup nowego domu lub mieszkania, nie wiedzieliśmy, dokąd się udać, więc zostaliśmy w Słowiańsku i we własnym zakresie przebudowaliśmy kuchnię letnią, która kiedyś była dobudówką naszego domu, który został zniszczony. Podzieliliśmy ją na dwa pokoje, dach wykonaliśmy z najtańszego pokrycia i zaczęliśmy tam mieszkać na nowo. Stopniowo zaczęliśmy wracać do normalnego życia, niektóre rzeczy kupowaliśmy sami, a niektóre dostawaliśmy od przyjaciół i naszych dzieci. Później Irina poszła do pracy na bazarek, a ja zajmowałem się obowiązkami w domu, cały czas coś budowałem, ulepszałem. Dzieci i wnuki zaczęli do nas przyjeżdżać, kiedy tylko było to możliwe, aby pomóc. Tak minęło kolejne osiem lat życia, znów nabyliśmy plany, odświeżyliśmy remont i zaczęliśmy marzyć o bezchmurnej starości… – opowiada Giennadij.

 

Jak wojna trafiła do naszego domu po raz drugi? Jaka była powtórna droga ze Słowiańska do Polski?

Obserwowaliśmy wszelkie źródła informacyjne, widzieliśmy, że sytuacja staje się coraz bardziej napięta, niekończące się telefony od dzieci z prośbą o nasz wyjazd. Ale nie chcieliśmy wierzyć, że to może się powtórzyć, ponieważ właśnie wróciliśmy do naszego normalnego, spokojnego życia. Myśl, że wszystko trzeba znowu porzucić i zostawić, była dla nas nie do zniesienia. Dopóki nie zadzwonił telefon i nie usłyszeliśmy „Mamo, tato, macie godzinę na spakowanie się i opuszczenie miasta, zaczęła się wojna” – W kalendarzu była data 24 lutego 2022 r. Po zebraniu wszystkich niezbędnych rzeczy i zabraniu psa udaliśmy się na dworzec. Tym razem przeprowadzono już ewakuację ludności na pełną skalę. Darmowe pociągi ewakuacyjne w różnych kierunkach, tłum przerażonych zdezorientowanych ludzi.

Pamiętam, jak zabrali dzieci z sierocińca na ewakuację, wsadzili do pociągu w kierunku stolicy, ruszyli, a w wiadomościach zaczęli mówić o bombardowaniu Kijowa – wtedy wszystko we mnie zaczęło się gotować” – wspomina Irina. Później pojechaliśmy też pociągiem, całą drogę spędziłam przy oknie. Jechaliśmy długo, kolej ciągle się zatrzymywała i zmieniała trasę. Po omówieniu sytuacji z całą rodziną postanowiono pojechać do mojej synowej w Kropywnyckim, a stamtąd samochodem z nią i jej dziećmi ruszyliśmy do Polski. Zaplanowaliśmy trasę do granicy i kilka dni później wyjechaliśmy. Niebezpiecznie było podróżować autostradami i głównymi trasami, nie wiedzieliśmy, gdzie armia rosyjska może wystrzelić rakiety, jakie konkretne ma cele i w jakich rejonach nastąpi kolejny atak. Sytuację pogorszyła godzina policyjna i zakaz poruszania się wieczorem, przez co byliśmy w drodze nieco dłużej niż planowaliśmy.

Granicę przekroczyliśmy dość szybko, wbrew temu, co pisali w wiadomościach, że kolejki mają kilka kilometrów, że ludzie nie wytrzymują, zostawiają samochody i idą na piechotę. Tak nie było, przynajmniej na przejściu granicznym, które mijaliśmy. Szybko przejechaliśmy i bez jakichkolwiek problemów. Ze strony polskiej czekały już na nas dzieci. Zwolnili dla nas swoje biuro domowe, wyposażając je w przestrzeń mieszkalną, synowa z dziećmi zamieszkała w pokoju gościnnym. Było tłoczno, ale było wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich.

Czy potrzebowaliśmy jakiejkolwiek pomocy?

Tak, złożyliśmy wniosek do funduszu pomocowego ONZ, ale do tej pory nic nie otrzymaliśmy, mówią, że potrzebujących jest bardzo dużo. Traktujemy to ze zrozumieniem i czekamy na swoją kolej. Zrobili nam PESEL, po czym wystąpiliśmy o wypłatę jednorazową od państwa Polskiego w wysokości 300 zł i 40 zł dziennie na osobę. My jako emeryci, otrzymujemy wypłaty z Ukrainy, ale te minimalne emerytury to w Polsce tylko grosze. Nie jest nas mało w domu, każdy musi jeść, mieć jakieś ubranie i obuwie. To wszystko spadło na barki naszych dzieci, na pewno bardzo im nas wszystkich utrzymywać, przy dzisiejszej inflacji, dlatego staramy się uzyskać jakiekolwiek wsparcie ze strony różnych funduszy. Na początku pojechaliśmy nawet po pomoc humanitarną do Szkoły Podstawowej w Chotomowie, a wolontariusze przynieśli naszym małym wnukom ubranka, zabawki, słodycze i wiele innych przydatnych rzeczy. Nie ma nawet co porównywać, jeśli przypomnieć organizację w roku 2014 z dzisiejszą. W końcu minęło kilka lat, wiele się zmieniło. Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc, jakiej Polska do dziś udziela Ukraińcom i Ukrainie. Będziemy zawsze o tym pamiętali. – mówi Iryna.

Młodszy wnuk Giennadija i Iriny pomaga dziadkom w ruinach domu (fot. arch. rodzinne)

Młodszy wnuk Giennadija i Iriny pomaga dziadkom w ruinach domu (fot. arch. rodzinne)

Jak wygląda nasze życie w Polsce dzisiaj?

Nasze hobby to prowadzenie ogrodu z warzywami, dlatego nasze dzieci dały nam małą działkę, którą przerobiliśmy na ogródek domowy. Teraz uprawiamy w nim pomidory, ogórki, groszek, sałatę i inne warzywa. Oczywiście obfitość ślimaków mnie zszokowała, Ukraina ma nieco inny klimat. W pobliżu naszego domu jest las, a spacery na świeżym powietrzu w naszym wieku są bardzo przydatne. Kiedy pogoda dopisuje, z mężem wychodzimy na spacer po ulicach Chotomowa, czasami docieramy na piechotę do Jabłonnej, możemy po drodze do domu i kupić lody, lubimy też odwiedzać sklepy z nasionami i roślinami, spędzamy również czas z dziećmi i wyprowadzamy piesków. Pomagamy w domu. – mówi Iryna.
Czytamy bez końca mnóstwo wiadomości, bardzo się martwimy o nasz dom, mamy nadzieję, że tym razem nic się z nim nie stanie. Choć nasza codzienność teraz jest bardzo cicha i spokojna, nadal tęsknimy za domem i chcemy jak najszybciej do niego wrócić. – mówi Giennadij.

Młodszy wnuk Giennadija i Iriny pomaga dziadkom w ruinach domu (fot. arch. rodzinne)

Młodszy wnuk Giennadija i Iriny pomaga dziadkom w ruinach domu (fot. arch. rodzinne)