100 letni mieszkaniec powiatu i jego recepta na długowieczność

jozef-wrzesinki

Józef Wrzesiński (fot. GP/am)

„Już minęła stówa” – stwierdził pan Józef z uśmiechem, zanim zaczęłam o cokolwiek pytać. Mimo podeszłego wieku jego energia i radość jest wręcz uderzająca.

Nie sposób nie zachwycić się postrzeganiem życia przez pana Józefa Wrzesińskiego ze Skrzeszewa. Według niego świat jest tak piękny, że chciałby się tak po prostu popatrzeć na niego następne sto lat.

Jaka jest pana recepta na długowieczność?

Proszę pani, od młodości żyłem dobrze i teraz żyję dobrze. Odżywiałem się zdrowo. Nigdy nie paliłem papierosów. Poza tym alkohol tylko przy okazji i niewiele. Przez całe moje życie nie zdarzyło mi się być pijanym. Miałem pracę, którą bardzo lubiłem. Byłem szewcem i wykonywałem bardzo dobrze swoją pracę. Każdy, kto odbierał ode mnie buty, uśmiechał się. Ponadto 40 lat żyłem z żoną w szczęśliwym związku. Troje dzieci, siedmiu wnuków i pięciu prawnuków – to wszystko daje dużo radości.

Świętowała z panem cała gmina Wieliszew, jakie składano panu życzenia?

Tak! Od wójta mam piękne życzenia (pan Wrzesiński mówi o życzeniach oprawionych w ramę). Eleganckie. Cóż zrobić – zasługuję. Wszyscy życzyli mi drugich stu lat (śmieje się). Oj, jakie piękne kosze kwiatów dostałem. Niech pani zobaczy. Dostałem trzy takie kosze, ale dwa zostawiłem w kościele. Chciałem, żeby tam było pięknie. Postawili jeden z jednej strony ołtarza, a drugi z drugiej. Było miło popatrzeć – co mi pozostało? Jak po mszy w mojej intencji z okazji urodzin, była u nas przyjęcie, to przyszedł też ksiądz. Teraz jak się widzimy, to wydaje mi się jakby był moim kolegą.

Słyszałam, że na podwórku był ogromny namiot do świętowania. Dużo miał pan gości?

Nadzwyczaj dużo. Była nawet policja i straż. Od wójta dostałem telewizor.

Cieszy się pan z tego prezentu?

Oj Boże, jaki on jest dobry (śmiejemy się). Jaki on jest szybki. Myk i już włączony. Jednak na starym mogłem postawić figurkę Matki Bożej. Ten jest do tego za cienki. Ale dobrze jest, jak jest. Trzeba się zgodzić z losem.

Co lubi pan oglądać w telewizji?

Ładne kobiety (śmiech). Wydaje mi się, że najładniejsze są Polki.

Czego pan by sobie życzył z okazji urodzin?

Jeszcze długich lat (śmiejemy się). Chciałbym jeszcze długo żyć, bo świat jest piękny. Gdzie nie spojrzę, to wszędzie mi się podoba. Przeżyłem tyle lat i wiele widziałem. A to miejsce, gdzie mieszkam jest najpiękniejsze. Czuć tutaj jakieś szczęście. Przyjemnie jest po prostu patrzeć. Nieraz przychodzą na podwórko wnuczęta i grają sobie w piłkę. To wspaniały widok. Mam tylko jeden problem, że mam za krótką pamięć. Lata młodości pamiętam lepiej, niż te niedawno minione. Mam żywo przed oczyma, jak byłem malutki i pasałem gęsi. Obok mnie mała Żydówka pasła kozy. Dawała mi pieniądze a ja chodziłem do sklepu i kupowałem siateczkę cukierków lub ciasteczek. Siedzieliśmy potem pod krzaczkiem i chrupaliśmy te słodkości. Jakie to miłe wspomnienie. Tyle lat minęło, a ja ciągle pamiętam.

Jest pan niezależny?

Tak sam przygotowuję sobie większość posiłków, sam jem, ubieram się. Muszę sobie radzić. Każdego dnia porządnie ścielę łóżko. Jest bardzo wygodne, bo znajduje się wysoko i dzięki temu mogę z niego wstać samodzielnie. Codziennie się gimnastykuję

Zdrowo pan wygląda.

Bo dobrze się czuję. Mam apetyt.

A co pan lubi jeść?

Rozmaitości. Wszystko mi smakuje. A najlepszy jest miód i mleko. Lubię, bo to jest takie słodkie. Zjadam słoik miodu na tydzień. Poza tym synowa gotuje mi pyszne obiady – dba o mnie. Nie jestem grymaśny.

Jak Pan wspomina szkołę?

Bardzo dobrze się uczyłem, miałem spryt do rysunków. Rysowałem kredą na tablicy, a inne dzieci to przerysowywały. Zresztą zawsze miałem uzdolnienia manualne. Strzygłem sąsiadów, robiłem nawet zastrzyki.

Ktoś pana uczył robienia tych zastrzyków?

Kiedyś były inne czasy i musiałem sam się nauczyć. Pomagałem w ten sposób ludziom. Przychodzili do mnie z całej okolicy na zastrzyk. Bozia dała mi spryt do wszystkiego. I wymuruję i wyprasuję. Ale teraz jest bardzo dużo mądrych ludzi. Weźmy na przykład tę moją kołdrę w kwiatki. Wymyślić maszynę, która robi coś takiego, to trzeba po prostu mieć głowę. Lubię mądrych ludzi.

Całe życie mieszkał pan w Skrzeszewie?

Tak, całe życie. Mieszkaliśmy w pięknym domu. W czasie wojny Niemcy go zarekwirowali i mieli tam swoje dowództwo. Później budynek został zniszczony. Został tylko jeden pokój.

Pana żona też była ze Skrzeszewa?

Nie. Z sąsiedniej wsi – z Topoliny. Kiedy jeszcze nie chodziła do szkoły, już mi się podobała. Była piękna, miała zgrabne nogi. Podobała mi się, więc się ożeniłem i żyłem z nią 40 lat, od 1943 r, póki nie umarła w 1983r. To były dla mnie dobre czasy. Żyliśmy w zgodzie – nie kłóciliśmy się. Bardzo mnie lubili jej rodzice, zrobiliby dla mnie wszystko. Widzieli, że jestem dobry dla ich córki, to dlaczego mieliby być źli dla mnie.

Żona dbała o pana?

Och, lepiej nie trzeba. Dobra była kobieta. To wielkie szczęście dla mnie, że mogliśmy razem przeżyć 40 lat. Dbała o dom, dzieci, lubiła gotować. Powiedziała, że boli ją głowa. Odpowiedziałem tylko, że trzeba wziąć lekarza. Położyła się spać i umarła. Nie ma to jak kobieta jest w domu, nikt tak nie zadba o wszystko.

Czy ciężko było wam wychować troje dzieci?

Kiedyś dzieci nie miały takich wymagań jak dziś. Teraz dzieci grymaszą, mówią – ja nie będę tego jadł, nie lubię tego. Kiedyś dzieci jadły wszystko, co dostały.

Jaka była najpiękniejsza chwila w Pan życiu?

Ślub miałem piękny. Bawiliśmy się ładnie. Żona była ubrana w białą suknię. Proszę spojrzeć na zdjęcie. Miała wtedy 20 lat a ja 30. Jaki wtedy byłem młody chłopak. Świadek przyprowadził ją do kościoła, a potem ja ją wziąłem i poszliśmy do ołtarza. Ksiądz zapytał nas – a gdzie wy się tak szukaliście, że akurat Maria i Józef. Nie Marianna, tylko akurat Maria. I jakoś to wszystko szczęśliwie się ułożyło. Wesele mieliśmy w domu. Było dużo ludzi. Harmonią grali pięknie. Były tańce. Muzykant z Dębego miał skrzypce i nam przygrywał. Później były poprawiny.

A jaka była najtrudniejsza chwila w pana życiu?

Nie było takiej, bo nigdy nie miałem wrogów. Każdy mnie lubi.

Jak pan to robi?

Zawsze byłem przystępny. Nieraz sobie myślałem – jakie ja mam szczęście, że nie mam problemów z ludźmi.

Nigdy się pan z nikim nie pokłócił

Skąd. Nigdy. Kiedyś byłem na zabawie i bardzo dobrze się bawiłem. Był tam jeden taki, który bił ludzi z główki. Znaleźliśmy się kiedyś sami na sali, a on powiedział – nie bój się, ja ciebie nie uderzę. Innym razem byłem w Olszewnicy na zabawie. Wszyscy się tam bili. Wszedłem na scenę i powiedziałem – nie pijcie a zobaczycie, że każda jedna panna przytuli się do was. Dziewczynom się to bardzo podobało i zaczęły mnie tulić (śmiech).

Przeżył pan dwie wojny, czy pamięta pan coś z tego czasu?

Byłem w wojsku i dobrze mi się tam powodziło. Jeszcze rekruta nie skończyłem, a już mnie wzięli do kancelarii. Przepięknie kaligrafowałem. Kiedyś przyszedł do mnie rotmistrz i prosił żebym został w wojsku. Powiedziałem, że jakbym dostał gwiazdkę, to bym został. Odpowiedział na to – wy byście chcieli być generałem (śmieje się). Ja mam wszędzie szczęście. Takie mi Bozia daje szczęście, że gdzie bym nie poszedł, to mi dobrze. Niech pani mi wierzy, poszedłem do Rosji, to tam mi też wszystko grało. Kiedy tam byłem, to żebym mógł przeżyć, przebrano mnie za cywila. Wojskowych wtedy zabierano i wywożono. Później poszedłem tam do biura i powiedziałem, że chcę jechać do Warszawy, a oni po prostu odpowiedzieli – proszę, to wolny bilet jazdy i pojechałem.

Jak pan myśli, czy za czasów pana młodości żyło się ludziom lepiej, czy teraz?

Ja pani powiem, że kiedyś było lepiej. Małżeństwa miały więcej dzieci, to i rodzina była większa. Młodzi mieli wolne życie, wszędzie ich było widać. Taniec był całkiem inny. Ja zupełnie nie rozumiem tych nowoczesnych podskoków. Młodość była wtedy szlachetniejsza. Ludzie mieli zasady. Teraz żyją „na kocią łapę”, nie powinno tak być. Kiedyś to się nie zdarzało. Najpierw był ślub a dopiero potem można było „cieszyć się z żoną”. To co dzieje się teraz pod tym względem, jest niesmaczne. Trzeba się od ludzi uczyć, ale przede wszystkim trzeba też myśleć samodzielnie. Podstawa to myśleć o sobie, dbać o siebie, pomagać ludziom i wierzyć w Boga.

Jest pan wielkim optymistą, co chciałby pan powiedzieć tym, którzy ciągle narzekają?

Nie wiem. Być może mają powody, żeby narzekać. Może czegoś im brakuje. Najczęściej to są problemy w małżeństwie. Jak tam jest coś nie tak, to to rzutuje na całe życie. Powiedziałbym im, żyjcie w zgodzie. To podstawa szczęśliwego życia. A jak się żyje jak pies z kotem, to życie jest trudne.

Słyszałam, że nie wierzy pan w to, że ma sto lat.

Nie. Czas szybko mija. Gdybym jeszcze mógł lepiej chodzić. Jednak radzę sobie. Nie mogę jedynie samodzielnie wyjść na dwór, bo nie mam dobrego wyjścia. Mimo to, teraz żyję sobie jak pączek w maśle. Aby tak dalej było i żeby jeszcze drugie 100 lat przeżyć.

Rozmawiała Agnieszka Mosakowska