Wieliszew. Jak szkołę ogrzewano piecami kaflowymi i dlaczego w Olszewnicy Starej nie ma wysypiska śmieci – rozmowa z Maciejem Kowalikiem i Bogdanem Grzybowskim

IMG_1748

Uczniowie klasy 7b ( Grzegorz Kowalik, Maja Puchala, Aleksandra Wojciechowska i Ksawery Kwiatkowski) pod opieką nauczyciela języka polskiego, spotkali się z panem Maciejem Kowalikiem – wieloletnim sołtysem Skrzeszewa i panem Bogdanem Grzybowskim – wnukiem kierownika szkoły w Skrzeszewie Franciszka Kalbarczyka. Panowie zgodzili się podzielić z dziećmi wspomnieniami z lat szkolnych.

 

Czy chodzili Panowie do szkoły w Skrzeszewie?
Tak, obaj urodziliśmy się w 1957 roku i chodziliśmy do tej samej klasy.  Ciekawostką jest to, że rok w którym przyszliśmy na świat, był przełomowy dla naszej wsi. W 1957 zelektryfikowano Skrzeszew.

Kto był wówczas kierownikiem szkoły?
Kierownikiem był pan Mydłowski, a przed nim pan Dziurdź. Natomiast mój dziadek – mówi p. Bogdan Grzybowski- Franciszek Kalbarczyk piastował to stanowisko jeszcze wcześniej, przed wojną. Gdy zaczęliśmy chodzić do szkoły to dziadek już nie pracował. Został przeniesiony i budował szkołę w Rybitwie pod Leoncinem.

Czy w szkole było wielu uczniów?
Nie, niewielu. Rozpoczęliśmy naukę 1964 roku. Naszą wychowawczynią była pani Teresa Rzepkowska. Byliśmy pierwszym rocznikiem w historii szkoły, który był na tyle liczny, że musiano nas podzielić na klasy „a” i „b”. Dokładnie nie pamiętamy, czy było to w piątej, czy szóstej klasie.

Czyli w Skrzeszewie były klasy I – VIII?
Tak, oczywiście.

Kto był panów wychowawczynią w późniejszym okresie?
Cały czas pani Teresa Rzepkowska. Rozpoczęła pracę w szkole w Skrzeszewie 1964 roku jako nasza wychowawczyni, a później uczyła nas historii i geografii.

Pamiętacie Panowie nazwiska nauczycieli z tamtych lat?
Państwo Stanisława i Stanisław Miętek. Ten pan uczył wf. Pan Stanisław Stachnik uczył fizyki i chemii. Pani Alicja Krześniak obecnie Składanek (najpiękniejsza nauczycielka w szkole) to nauczycielka biologii , pochodziła z Wieliszewa. Pani Wiesława Czubaj z domu Zgódka – polonistka, obecnie mieszka w Wieliszewie i jeszcze pani Nowakowska.

Czy budynek szkoły był podobny do obecnego?
Nie, szkoła była jednopiętrowa. Istniała tylko ta część, w której do zeszłego roku było przedszkole. W połączonych salach 1 i 2 mieściła się sala gimnastyczna. Pierwsza pobudowana szkoła opalana była piecami kaflowymi. Pani Urzykowska paliła w tych piecach . Później dobudowano piętro i skrzydło z obecnym pokojem nauczycielskim. Cudowne było to, że wszyscy mieszkańcy, rodzice i uczniowie byli zaangażowani w rozbudowę. – Nosiliśmy cegły, przyjeżdżaliśmy z rodzicami wozami zaprzężonymi w konie i przewoziliśmy materiały budowlane. Rozbudowa się zaczęła gdy byliśmy w czwartej, może piątej klasy. Najfajniejsze było to, że lekcji nie było – wspominają panowie.

Czy to prawda, że w Skrzeszewie była szkoła specjalna?
Tak była, ale później, gdy my już skończyliśmy szkołę. W latach siedemdziesiątych. Przez rok lub dwa na piętrze była szkoła specjalna, a potem przekształcono ją w szkołę zawodową. Na parterze cały czas mieściła się podstawówka.

Gdy kończyliście szkołę podstawową to było już piętro?
Tak, było. Pamiętamy, że mieścił się tam klub filmowy. Kilka osób należało do tego klubu, którego szefową była pani Katarzyna Figura.

Czy to była nauczycielka?
Tak, przy korytarzu gdzie było przedszkole znajdował się pokój nauczycielski, stołówka i maleńki pokoik, w którym pani Kasia Figura mieszkała. Nie pamiętamy czego uczyła, ale robiła ciekawe przedstawienia. Z pewnością nie była to nauczycielka języka polskiego. W tym czasie szkoła zakupiła projektor filmowy na rolki z kliszami. Nauczyciele zamawiali filmy, przysyłano je pocztą i organizowaliśmy pokazy. Było dwóch operatorów: ja – mówi pani Maciej Kowalik i p. Krzysztof Gałązka. Zwalnialiśmy się z lekcji, filmy były dzielone na części i wyświetlane na zmianę, ponieważ nie było tak dużej sali, aby zmieścili się wszyscy od razu.

Nosiliście w szkole mundurki?
Mundurków nie nosiliśmy, tylko fartuszki. Do fartucha mieliśmy kilka białych kołnierzyków na zmianę i oczywiście przyszyta była tarcza szkolna na lewym ramieniu.

Czy parterowy budynek, który stoi na placu szkolnym był już w okresie gdy Panowie chodziliście do szkoły?
Tak, w tym budynku były warsztaty szkolne, w których odbywały się zajęcia praktyczno – techniczne. Obok, tam gdzie obecnie jest ośrodek zdrowia, było boisko sportowe.

A czy w szkole były zajęcia dodatkowe oprócz klubu filmowego?
Prężnie działała drużyna harcerska (p. Bogdan Grzybowski był zastępowym i trębaczem, a pan Maciej Kowalik przybocznym zastępu harcerskiego). Pani Danuta Młotkowska (obecnie Wlazło) była nauczycielką muzyki, prowadziła chór i kółko muzyczne. Było też kółko muzyczne prowadzone przez pana Stanisław Kmieciaka. Ten pan nie pracował w szkole, było to prywatne kółko, ale uczniowie występowali na uroczystościach szkolnych. Pan Kmieciak prowadził grupę akordeonową i uczył gry na pianinie. Pamiętamy, że przyjeżdżał do szkoły białym motorem marki „Gazela”.

Jakich języków się Panowie uczyli?
Tylko rosyjskiego.

Czy jeździliście na wycieczki ?
Oczywiście, często. Jeździliśmy autokarem „ogórkiem”. W wycieczkach najczęściej brały udział te same osoby, gdyż nie wszystkich rodziców było stać na wyjazdy dzieci. Byli też tacy rodzice, którzy bali się puszczać dzieci na wycieczki.

A religia była w szkole?
Nie, zajęcia były najpierw w domach prywatnych. My chodziliśmy do państwa Wrzesińskich, a później do państwa Barszczewskich. Kościół był w Wieliszewie. W latach późniejszych, w miejscu, gdzie obecnie jest biblioteka szkolna znajdowała się kaplica.

Czy w szkole odbywały się jakieś uroczystości i imprezy?
Oczywiście, były bale dla dzieci i bale sylwestrowe dla rodziców. Na zakończenie ósmej klasy także zawsze był bal, podczas którego rodzice przygotowywali poczęstunek. Często odbywały się akademie i apele, szczególnie patriotyczne.

Pamiętacie może pochody pierwszomajowe?
Jeździliśmy na pochody do Legionowa. Mój tata – mówi pan Grzybowski – woził nas na plandece dużym samochodem marki „Star”. Jeździliśmy także z występami na dożynki do Leoncina i Nowego Dworu Mazowieckiego. Obaj śpiewaliśmy.

Czy były czyny społeczne?

Tak, między innymi rodzice w czynie społecznym budowali szkołę.

 

 

Dlaczego gminę przeniesiono ze Skrzeszewa do Wieliszewa?
To już pytacie o lata osiemdziesiąte. Ja (p. Maciej Kowalik) zostałem sołtysem 1987 roku i wtedy zaczęto budować wysypisko śmieci w Olszewnicy Starej. Gdyby nie to wysypisko, to urząd gminy mieściłby się w Kałuszynie za składem budowlanym.

Kto był wtedy wójtem gminy?

Wójta jeszcze nie było. Naczelnikiem gminy był pan Dariusz Bziuk.

W Olszewnicy Starej jest wysypisko śmieci?

Nie ma. To wysypisko było na ukończeniu i wtedy mieszkańcy się sprzeciwili otwarciu. W 1991 mieszkańcy organizowali strajki, blokady, nie wpuszczano pracowników na budowę. W końcu udało się nie dopuścić do otwarcia wysypiska. Niestety, wydarzenie to podzieliło radę gminy.  W tym czasie, zwolniły się budynki w Wieliszewie po dawnym PGR-ze, tam umieszczono administrację urzędu. Przez pewien czas w dalszym ciągu nasza gmina nazywała się Gmina Skrzeszew. Wójtem wówczas był pan Edward Trojanowski. Później radni większością głosów zamienili Skrzeszew na Wieliszew i tak zostało – Gmina Wieliszew. Szkoda, ponieważ Skrzeszew jest centralną częścią gminy.

Czy z opowieści rodzinnych wiecie coś Panowie na temat szkoły przedwojennej i powojennej?

Przed wojną szkoła było po drugiej stronie remizy. W czasie wojny Skrzeszew był doszczętnie zniszczony. Zostały tylko trzy budynki i siedem piwnic. Pierwsza szkoła po wojnie mieściła się w budynku kolejowym. Następnie 1956 roku przeniesiono ją do baraków za ośrodkiem zdrowia.

To pewnie wielu mieszkańców Skrzeszewa zginęło w czasie II wojny światowej?

W Topolinie była granica Generalnej Guberni III Rzeszy. Stały tam posterunki Policji, nie można było się teoretycznie przemieszczać. I gdy nadszedł front radziecki to w Skrzeszewie była linia frontu, na terenie naszej wsi toczyły się walki. Po wojnie moja (p. Macieja Kowalika) babcia opowiadała, że całe pola były okopami. Chcąc zacząć uprawiać pole, rolnicy własnoręcznie łopatami musieli je zakopywać. Dziadek (p. Bogdana Grzybowskiego) Franciszek Kalbarczyk był w obozie koncentracyjnym w Niemczech. Babcia natomiast wraz z sześcioletnią córką była w obozie pracy w Niemczech. Gdy chciała się spotkać z mężem, musiała dostać specjalną kartę zezwalającą na spotkanie. Moi rodzice (p. Macieja Kowalika) też byli wywiezieni do pracy do Niemiec. Wrócili po wojnie.

Czy szkoła w tamtych czasach była podobna do naszej, czy bardzo się różniła?

Teraz młodzież jest niezdyscyplinowana. Kiedyś, gdy kierownik Mydłowski wychodził z gabinetu na korytarz, robiła się „grobowa” cisza. Dzieci miały respekt i szacunek dla nauczycieli i starszych. Nie było opcji, żeby starszemu nie ustąpić miejsca. Podczas apeli klasy stały równiutko w dwóch rzędach. Nikt się nie ruszał , nie rozmawiał, nie szemrał. Czasem apele trwały tak długo, że ktoś zemdlał, ale reszta dzieci stała nadal. Dostawaliśmy też kary cielesne: łapy, stanie w kącie, siedzenie w kozie lub pisanie 100 razy „Nie będę przeszkadzał na lekcji”. Bardzo dziękujemy Panom za rozmowę i poświęcony czas.

Eliza Tomaszewska