„… wzorem dla dzieci nauczyciel w-fu z pasją” – rozmowa z rekordzistką Polski w pchnięciu kulą, mieszkanką Legionowa, Ludwiką Chewińską

Ludwika_05

Ludwika Chewińska wraz z radzieckimi kulomiotkami (fot. arc. pryw.)

To była ostatnia szansa na zdobycie nominacji olimpijskich. Kilka dni po memoriale Janusza Kusocińskiego, który był rozgrywany również w Bydgoszczy, cała śmietanka polskiej lekkiej atletyki ponownie startowała na bydgoskim stadionie w Mistrzostwach Polski. Wśród nich Ludwika Chewińska, zawodniczka specjalizująca się z pchnięciu kulą, ale nie tylko.

Był to rok… mojego urodzenia. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Montrealu w 1976 roku walczono o minima. Nasza bohaterka podczas tych zawodów pchnęła kulę na odległość 19,58 metra. Dziś (rozmawiam tuż przed Świętami Bożego Narodzenia Anno Domini 2017), rekord pani Ludwigi ma już… Ciężko szybko policzyć, ale momencik… ten rekord ma ponad 41 lat! Warto przypomnieć kilka faktów z kariery lekkoatletki. Ludwika Chewińska to jedenastokrotna Mistrzyni Polski w pchnięciu kulą na otwartym stadionie i pięciokrotna halowa mistrzyni kraju. Medale zdobywała również w rzucie dyskiem. Przywiozła również srebrny krążek z Halowych Mistrzostw Europy w Lekkoatletyce z Rotterdamu w 1973 roku, pchając kulę na odległość 18,29.

Michał Machnacki: Pani Ludwiko, pani rekord Polski w pchnięciu kulą to zamierzchła historia. Proszę przypomnieć czytelnikom kiedy pani tego dokonała i gdzie się wydarzyło?

Ludwika Chewińska: To był 26 czerwca 1976 roku na Mistrzostwach Polski Seniorów w Bydgoszczy. Trzy dni wcześniej odbył się tu 22. Memoriał Janusza Kusocińskiego, gdzie udało mi się pchnąć kulę na odległość 19,18. Zajęłam drugą pozycję na zawodniczką NRD, Brigitt Harnagel, która pokonała mnie o 11 centymetrów. Po memoriale zostaliśmy w Bydgoszczy i podczas swojej koronnej konkurencji pchnęłam kulę na odległość 19,58. Wtedy to był nie tylko rekord Polski, ale także czwarty wynik na świecie. Dodam tylko, że dzień później w rzucie dyskiem zdobyłam brązowy medal, gdzie uzyskałam 53,48.

Czy jest szansa, by jakaś kulomiotka pójdzie w pani ślady?

Być może. Na pewno mój rekord jest do pobicia. Krystyna Zabawska (z domu Danilczyk) zbliżyła się do tego wyniku. Nasza czterokrotna olimpijka pchnęła kulą w Lyonie we Francji w 1992 roku na odległość 19,42. Do rekordu zabrakło jej 17 centymetrów. Warunki miała znacznie lepsze niż ja, ale nie udało się jej ustanowić rekordu naszego kraju.

Startowała pani w Igrzyskach Olimpijskich w Monachium w 1972 roku. Jak pani wspomina to wydarzenie?

Byłam ogromnie wzruszona i bardzo przeżywałam to, że znalazłam się na największej imprezie sportowej na świecie. Dodatkowo były to dla mnie pierwsze igrzyska. Cieszyłam się ogromnie. Zajęłam ostatecznie 10 miejsce z wynikiem 18,24. Największe wrażenie na mnie zrobiła zadaszona korona stadionu olimpijskiego. Nie da się opisać tego, co przeżywał każdy z nas, olimpijczyków.

Jak sportowcy przeżywali tragedię, jaka tam się wydarzyła?

Bardzo przeżywaliśmy to, co się stało podczas naszego pobytu w Monachium. Akt terrorystyczny dokonany przez palestyńską organizację Czarny Wrzesień, mógł przerwać i zakończyć igrzyska. Były przemówienia do terrorystów, prośby o uwolnienie izraelskich sportowców oraz flagi opuszczone do połowy masztów. Niestety… Wszyscy zawodnicy obawiali się o swoje bezpieczeństwo. Mieszkaliśmy w wiosce olimpijskiej i na prawdę baliśmy się, co może się tu jeszcze wydarzyć.

Mieszka pani od pewnego czasu w Legionowie. Bierze udział w różnych wydarzeniach sportowych. Proszę powiedzieć, co pani porabia na co dzień?

Na co dzień jestem pełnoetatowym nauczycielem wychowania fizycznego i wychowawcą dwóch klas w ZS nr 27 w Warszawie. Na naszym terenie biorę czynny udział w biegach parkrun w Jabłonnie. Udzielam się w akcjach charytatywnych, a także zorganizowałam spotkanie z naszym mistrzem, dwukrotnym złotym medalistą olimpijskim, Tomkiem Majewskim w legionowskiej „Siódemce”. Jestem też sędzią lekkoatletycznym, sędziuję różne zawody biegowe w tym Memoriał Kamili Skolimowskiej, Maraton Warszawski czy Orlen Marathon oraz te najważniejsze – zawody dla dzieci i młodzieży.

No właśnie. Nasz młody narybek. Jak zachęcić dzieci i młodzież do sportu, do lekkiej atletyki?

Przede wszystkim wiele zależy od rodziców. To oni muszą zobaczyć, czy warto puścić dziecko na trening. No i znaleźć na to czas, bo dzięki poświęceniu rodziców ich potomkowie mogą zacząć trenować i wspierać ich sportowy rozwój. Byłaby to cudowna sprawa, gdyby rodzice dbali o taki rozwój swoich pociech. Gdyby nie pozwalali im przesiadywać ciągle przed komputerami, tabletami oraz komórkami. Na pewno wzorem do naśladowania mogą być nauczyciele wychowania fizycznego. Oczywiście ci, którzy poświęcają się swojej pasji zawodowej jakim jest sport.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Dziękuję i pozdrawiam wszystkich amatorów sportu!

Galeria (zdjęcia prywatne, Tomasz Bruderek i MM/GP)