Wywiad z Dawidem Michorem: Byłem za mało zdeterminowany, ale nie żałuję

Dawid-Michor

Dawid Michor

Dawid Michor – nauczyciel wychowania fizycznego w Legionowskim Siatkarskim Ośrodku Szkolnym (Gimnazjum nr 4 na Piaskach). Trener kadetek LTS Legionovia.

W minionym sezonie zajął II miejsce w Mistrzostwach Polski Kadetek z drużyną Sparty Warszawa. Przegrał z kadetkami z Legionowa. Przyszedł tu do pracy, by się ustabilizować życiowo i uczyć zawodu trenera od najlepszych.  

Tomasz Uchman:  Mazowiecki Turniej Talentów Siatkarskich Ośrodków Szkolnych w Węgrowie i sukces. Pierwsze miejsce, wszystkie mecze wygrane.

Dawid Michor: No tak, wygraliśmy. Dziewczęta rywalizowały z SOS-em z Mińska, warszawiankami ze szkoły przy ul. Konwiktorskiej i I klasą liceum z Węgrowa. To jedyne liceum w województwie, gdzie jest SOS. Regulamin zawodów był ciekawy, ponieważ każda zawodniczka musiała zagrać chociaż jeden set w całości. A ponieważ mamy bardzo wyrównany skład, jest 10 dziewcząt, żadna z nich nie odstaje od pozostałych. I chyba to także zadecydowało o tym sukcesie. Poza tym ten program jest skierowany do szkół i do młodzieży, która treningi zaczyna dość późno, dopiero w gimnazjum, ale dysponuje dobrymi warunkami fizycznymi. Pewne umiejętności przychodzą później. W naszym przypadku jest nieco inaczej, ponieważ większość dziewcząt trenuje w klubie i one – jako siatkarki – są bardziej zaawansowane pod każdym względem od swoich rówieśniczek. One po prostu wyprzedzają pod względem rozwoju resztę dzieci z SOS-ów. Celem takich zawodów jest i popularyzacja siatkówki wśród dzieci i młodzieży, i aktywności fizycznej w ogóle, i stworzenie okazji do lepszej selekcji talentów. I to się udaje – najlepsze trafiają do klubów, żeby się dalej rozwijać.

No to w Legionowie jest pod tym względem modelowo.

W Legionowie jest pod tym względem lepiej, bo tu dzieci od dawna trenują pod okiem dobrych trenerów. Dzięki temu możliwe były te znakomite sukcesy z ubiegłego sezonu. Dziewczęta, które były ze mną w Węgrowie, to brązowe medalistki mistrzostw Polski młodziczek. To jest mocna grupa.

Dlaczego został pan trenerem? Ma pan przecież warunki fizyczne, które predestynują pana do reprezentacji Polski. No i ten młody wiek – mógłby pan grać jeszcze kilka lat na wysokim poziomie.

Trochę za późno zacząłem grać w siatkówkę. Może i byłem za mało zdeterminowany, podejmowałem też może złe decyzje z punktu widzenia kariery sportowej, ale ich nie żałuję – mam wspaniałą żonę, synka, będzie drugie dziecko. Moja żona też była siatkarką, poznaliśmy się, grając na Śląsku. Wtedy podjęliśmy życiowe decyzje. Los sportowca jest trudny, raz się mieszka tu, raz tam, nie ma stabilizacji. My chcieliśmy się życiowo ustabilizować. Czynni siatkarze nie są ustabilizowani. Na to mogą sobie pozwolić wybitni, jak Mariusz Wlazły na przykład. On sobie może wybrać miejsce, gdzie chce grać. Ja nie znalazłem się na takim sportowym poziomie, by, grając, móc sobie wybrać miejsce na dom rodzinny. Miałem skończone 25 lat, studia i nie miałem gwarancji, że utrzymam z tego rodzinę i gdzieś osiądę na stałe. Na moją decyzję wpłynęły także kwestie finansowe. Wielu moich kolegów wciąż gra, wyjeżdżają za granicę, spełniają się sportowo i życiowo, a ja wybrałem inną drogę. Dziś już nie byłbym w stanie wrócić, bo od trzech lat nie grałem, nie mam czasu. Czasem tylko, prowadząc zajęcia, odbiję piłkę jak siatkarz.

No to mamy paradoks – pan wybrał rodzinę, stabilizację, ale szkoli dziewczęta i prowadzi do tułaczego życia, od którego sam uciekł… Rozmawia pan z nimi na ten temat?

Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Oczywiście, że rozmawiamy na wiele tematów, ponieważ jako trener muszę być także ich wychowawcą. Okazje ku temu stwarzają głównie podróże na zawody. Nie pan pierwszy zadał pytanie, dlaczego człowiek, który wygląda na środkowego reprezentacji, został trenerem. Tam rzeczywiście grają moi koledzy z siatkówki młodzieżowej. Ale tłumaczę moim dziewczętom, że ludzkie losy są różne i sztuką jest dokonywanie właściwych wyborów. Gdybym mógł cofnąć czas, to znów wybrałbym grę w siatkówkę i próbował, wiedząc już, jak trudno się dostać na szczyt. Nie zamieniłbym tego swojego życia na żadne inne. I moje dziewczęta zapewne też, bo już dziś poświęciły sportowi bardzo dużo. Najważniejsze, by człowiek mógł sam dokonać wyboru. Jeśli ktoś dozna kontuzji i z tego powodu traci tę siatkówkę, jest tragedia. Ja założyłem sobie, że jeśli kończąc studia nie wejdę na poziom Plus Ligi, będę szukał innych rozwiązań. Ale przekładałem ostateczną decyzję o swojej przyszłości na kolejne lata: dam radę, jeszcze rok. I znów o rok… Ale w końcu postawiłem sobie ultimatum, postawiłem wszystko na jedną kartę, wiedząc, że rozstanie z siatkówką nie będzie łatwe, że przyjdzie dzień, kiedy przestanę chodzić na salę, nie będę wracał obolały po treningu. To nie było łatwe, bo ciężko jest odzwyczaić się od tego bólu, tego zmęczenia.

Sądzi pan, że dziewczęta, które trenuje, też tak to czują? Chcą osiągnąć sukces, są zdeterminowane? Czy traktują to raczej jako hobby?

Jest wiele takich, które traktują to w ten sposób. Nawet jeśli w myślach widzą kres swej gry, który przyjdzie wraz ze świadectwem w gimnazjum czy liceum, to na co dzień na treningach tego nie pokazują. Ja też tego nie pokazywałem, chociaż wiedziałem, że ten kres jest coraz bliżej. Jeśli będą chciały zakończyć przygodę z siatkówką, przyjdą z tym do mnie pod koniec sezonu. Ale zbyt długo, mimo młodego wieku,  trenują siatkówkę, by nie móc samodzielnie ocenić swoich predyspozycji i umiejętności. Wiedzą o sobie samych dużo, wiedzą, którą na co stać. Nie ma więc sytuacji, w których mogłyby się pojawić nieuzasadnione pretensje, że jedna gra, a druga stoi w kwadracie. Normalne życie ambitnego sportowca – każdy chce grać, a jeśli uważa, że powinna grać więcej, niech przyjdzie i porozmawia.

Myśli pan, że dziewczęta myślą tak świadomie?

Jeśli nie wszystkie, to większość. Te wszystkie drużyny, mimo różnic wieku, są w Legionowie blisko. Drużynę SK banku tworzą dziewczyny, które przyjechały z Polski, zostawiły domy, rodziny, przyjaciół, żeby w Legionowie grać w siatkówkę. I poświęcają w ten sposób bardzo wiele. Rezygnują z wielu przyjemności, muszą się mobilizować wewnętrznie, żeby się uczyć i jednocześnie mocno trenować, by osiągać dobre wyniki sportowe. Bo konkurencja jest duża. Nie tylko na świecie, ale i tu, u nas, w klubie. Tylko najlepsze mogą zostać i nadal się rozwijać. Wśród tych, które chcą się siatkarsko rozwijać determinacja jest ogromna. Wiedzą, o co grają. Poza tym to są dziewczyny, które osiągnęły w tym klubie jakiś sukces. Gdzieś w Polsce miały pewne osiągnięcia, ale przyszły tu, bo to jest jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy, ośrodek siatkarski w Polsce. Warunki są tu bardzo dobre i każdego roku coraz lepsze dla tych naszych dziewcząt. Ja też jestem tu nowy i wieloma sprawami jestem bardzo pozytywnie zaskoczony: stosunkiem prezesów, troską rodziców o warunki pracy dla drużyn itd. Te młodsze to widzą i to także je kształtuje.

Jak pan sądzi, dlaczego akurat Legionowo? Dlaczego nie ma siatkówki w Warszawie, Katowicach, Poznaniu?

Dobre przykłady – wie pan, co kasuje w tych miastach siatkówkę i inne dyscypliny sportu? Piłka nożna. Kto może rywalizować z Legią? Jeśli jakikolwiek sponsor ma do wyboru reklamę na stadionie Legii, albo w Arenie Ursynów, to wybiera Legię, bo tam zobaczy ją nieporównanie większa liczba widzów. Wybierze Legię, bo to marka sama w sobie. Na Śląsku mamy Górnika i Ruch, w Poznaniu Lecha.

W Legionowie też jest piłka nożna.

Są dwie okoliczności – ta drużyna nie gra w ekstraklasie. I jest grupa zapaleńców, która zbudowała tę potęgę lokalnej siatkówki. Zainwestowali w to swoje życie, swoje pieniądze, poświęcili się temu bezgranicznie. Przekonali do tej swojej pasji otoczenie. I nawet jeśli w dużym mieście łatwiej o sponsorów i większe pieniądze, to tu jest atmosfera. Tu łatwiej można pozyskać ludzi do współpracy, do – nazwałbym to – społecznej pomocy. Tu załatwienie czegoś nie kosztuje dodatkowo. Skrzyknięcie grupy ludzi, którzy mogą pomóc w rozwiązaniu jakiegoś nagłego problemu nie jest problemem. Obserwuję to na bieżąco. Trzeba zorganizować dzieciom wyjazd, przejazd. To jest moment, parę minut i sprawa załatwiona. To jest ta wyjątkowa wartość takiego ośrodka. A przecież siatkówka nie jest jedyna – jest piłka ręczna w ekstraklasie, są sporty walki, jest piłka nożna, koszykówka. To oznacza, że sport ma tu wielu przyjaciół.

Jest jeszcze jeden paradoks. Przegrał pan w ubiegłym sezonie z drużyną prowadzoną przez trenera W. Lalka i przyszedł do pracy właśnie tutaj, gdzie on pracuje. Nie byłoby lepiej kontynuować pracę tam, gdzie się osiągnęło tak wielki sukces, jakim jest wicemistrzostwo Polski?

Myślałem o tym. Wyraziłem też kiedyś nadzieję, że trener Lalek pozwoli mi się w jakiś sposób zrewanżować, ale nie było okazji zagrać. Tamten mój ubiegłoroczny sukces był moim debiutem w roli trenera. Samodzielnie siedziałem po raz pierwszy na ławce. Nie miałem też wcześniej zawodowych kontaktów trenerskich, bym mógł się czegoś praktycznie nauczyć. To, co udało mi się przekazać temu mojemu zespołowi, to była wiedza zdobyta na studiach i doświadczenia, jakie miałem z trenerem jako zawodnik. A podczas turnieju finałowego miałem do dyspozycji tylko siedem zdrowych dziewcząt! Moja decyzja o przyjściu tutaj jest inwestycją w siebie. Mógłbym zostać w Warszawie, ale samodzielna praca nie dałaby mi zapewne tyle, ile daje mi nauka od takiego człowieka, ile daje mi praca w tak zorganizowanym klubie. Myślę, że to była moja dobra życiowa decyzja. Teraz już nie rywalizujemy i z punktu widzenia mojej przyszłości jako trenera jest to bardzo dobra sytuacja. Często rozmawiamy, wspólnie prowadzimy zajęcia w kadetkach, razem w juniorkach, pomagamy sobie w dniach meczowych. Na co dzień mam zaszczyt współpracować ze znakomitym fachowcem, człowiekiem, który zrobił wiele nie tylko dla legionowskiej siatkówki, ale i polskiej.

Spodziewa się pan powtórzenia sukcesu w tym sezonie?

Tego się tak nie da zaprogramować. Nikt się chyba nie odważy powiedzieć: ja w tym roku zdobywam mistrzostwo Polski.

Trener Wagner potrafił powiedzieć, że zdobędzie olimpijskie złoto.

To się może zdarzyć raz na milion. Jest kilka klubów w Polsce, które mają potencjał i mogłyby zapowiedzieć przyszły sukces i już dziś się nim chełpić. I nikt by pewnie nie powiedział, że przesadzają. A LTS Legionovia jest w tym gronie. Ale przecież może się nie udać. Możliwości są, świetnie zawodniczki są, ale jesteśmy tylko ludźmi. Na sukces składa się bardzo wiele czynników. To jest kwestia wewnętrznej dyscypliny, pracy na sukces. Bez wysiłku nie ma sukcesów. Młodemu człowiekowi nie można powiedzieć, że jest najlepszy, bo inaczej zacznie podchodzić do pracy, do treningów, do obowiązków. Nie budujemy takich nadziei, ale przedstawiamy konkretne cele. To jest uczciwe. Nie nadymamy tych baloników. Jesteśmy w gronie faworytów zarówno w gronie kadetek i juniorek, ale to dopiero początek sezonu. Historia sportu dowodzi, że u sportowca pokora i skromność to jedne z najważniejszych cnót. To są młode dziewczyny i one potrzebują spokoju, by się rozwijać. Niech one się rozwijają, a my będziemy z nich budowali drużyny, które będą zdobywały mistrzostwa.

Mówi pan jak dojrzały wychowawca

– Widział pan, co zrobiono z naszej męskiej reprezentacji. Zostali mistrzami świata, a w mediach uznano ich za niepokonanych. Możliwe, że kilku z nich w to uwierzyło. A tymczasem na treningach trzeba ciężko pracować i nikt nigdy nie da gwarancji sukcesu. Taki może być cel, ale ja nigdy nie powiem, nawet przed ostatnim meczem, że mistrzostwo Polski zdobędziemy na 100%.