Zbigniew Madejski, kierownik Sk bank Legionovia, „Legionowo jest specyficzne”

Zbigniew-Madejski

Zbigniew Madejski fot. Ryszard Glapiak

 

Zbigniew Madejski, jeden z filarów legionowskiej siatkówki, kierownik drużyny Sk bank Legionovia.

Mógł być wybitnym trójskoczkiem, mógł wybierać dyscypliny sportowe, w których odnosiłby sukcesy, ale w głowie zawróciła mu siatkówka. Pamięta prawie wszystko, co dotyczy polskiej siatkówki, ale grzeszy, nie pisząc pamiętnika. Ukochał Legionovię i dojeżdża do niej z Warszawy.

Tomasz Uchman: Mówią o Panu – historia klubu.

Zbigniew Madejski:  Historia klubu to Sławek Supa. Ja jestem tu dopiero szesnasty sezon, a on jest od 32 lat. Tego się nie godzi porównywać.

Skąd zatem to miano?

Bo ja interesowałem się i interesuję historią siatkówki w ogóle i dużo wiem także na temat tego klubu.

Z czego wzięło się to zamiłowanie?

Od urodzenia byłem skazany na sport, ponieważ moja mama była pracownikiem PKOl i każdą wolną chwilę spędzałem na różnych obozach sportowych. Każda zawodniczka to była ciocia, a sportowiec to wujek. I tak sport został moją pasją ze szczególnym uwzględnieniem siatkówki.

Dlaczego akurat siatkówka?

Byłem bardzo sprawnym człowiekiem. Roman Wszoła, ojciec Jacka, namawiał mnie nawet do uprawiania lekkiej atletyki, bo bez treningu osiągałem wyniki takie, jak ci, którzy trenowali. Skakałem 13,5 m w trójskoku, a na 1000 m miałem czas poniżej 3 minut.

Ale skąd siatkówka?

Bo zawsze lubiłem tę dyscyplinę. Uprawiałem wiele sportów, ale wybrałem ją, chociaż wiedziałem, że niewiele w niej osiągnę z powodu wzrostu. Moim atutem była natomiast skoczność. Przy wzroście 178 cm piłkę od siatkówki wkładałem do kosza. No i mieszkałem w Warszawie blisko klubu siatkarskiego Skra, ale uczyłem się tej gry na Akademii Wychowania Fizycznego pod okiem Andrzeja Waryka. Był trenerem w wielu klubach, prowadził reprezentację, był asystentem Huberta Wagnera, szefem wyszkolenia PZPS. Wielka postać.

Jaki to jest sport?

Jest najtrudniejszy technicznie ze wszystkich gier toczonych piłką. Jednocześnie jest bezkontaktowy. W każdej grze jest tak, że zawodnik może tę piłkę przyjąć, złapać, przytrzymać, coś z nią zrobić. A w siatkówce kontakt z piłką trwa tyle, ile potrzeba, by ją odbić, nadając pożądany kierunek, uderzeniem określić tor jej lotu, odległość. Jednocześnie partner, czy partnerka z drużyny musi mieć możliwość następnego zagrania. A przeciwnik odwrotnie – nie powinien tej piłki dobrze przyjąć i odbić. To nie jest takie proste. Trzeba mieć talent i zamiłowanie do tej gry i nauki. Wszystkiego się można nauczyć. Umiejętności przychodzą razem z wielokrotnością powtórzeń, z ćwiczeniami techniki. Ale nie wszyscy osiągają sukces. Ze stuosobowej grupy dzieci, które zaczynają treningi, może dwoje, troje będzie potem grało na poziomie ligowym.

Jak trafił pan do Legionowa?

Grałem w Skrze Warszawa, a ponieważ kolega był trenerem Gwardii Legionowo, tu kończyłem karierę sportowca. Grałem przeciwko Sławkowi Supie, bo on grał wtedy w Mazowszu Zegrze. I kiedy on zorganizował tu w Legionowie siatkówkę w 1999 roku, kiedy zaczęły się sukcesy zespołu młodzieżowego i zaczynał walczyć o wejście do II ligi, do rozgrywek centralnych, trzeba było pomóc. Poprosił o  pomoc w sprawach administracyjnych i po krótkim spotkaniu stwierdziłem, że nie widzę problemu z podróżami do Legionowa. I tak się zaczęło. I jestem tu od momentu, gdy dziewczęta awansowały do II ligi młodziutkim zespołem. Teraz z Bielan pod halę Arena jadę 20 minut.

Jakie to były drużyny, składy? Pamięta pan któreś szczególnie?

Pamiętam wszystkie składy z tych piętnastu lat. Kiedy próbowaliśmy awansować z II ligi do I, w drugim sezonie mieliśmy skład, który powinien był awansować do ligi I B i niestety nie awansowaliśmy. Przegraliśmy decydujący mecz z juniorkami Skry Warszawa. A w składzie były byłe reprezentantki Polski, ośmiokrotna mistrzyni Polski. To była silna drużyna.

Dlaczego tak się stało?

To jest kobieca siatkówka.

Co to znaczy?

To jest dyscyplina zespołowa. Sześciu facetów szybciej się ze sobą dogada, niż sześć dziewczyn. Najlepsze zespoły potrafią jednego seta gładko przegrać, by następny wygrać. Najlepsi trenerzy łamali sobie zęby na żeńskiej siatkówce.

To jak Niemczyk osiągnął sukcesy?

Po pierwsze miał znakomity skład, miał świetne zawodniczki. A po drugie jest to trener z silnym charakterem, który dużo wymagał, dziewczyny na treningach cierpiały, ale wyniki były i wspominały go potem dobrze, bo mogły się wiele nauczyć. Podobnie trener Matlak, jest podobny. Trzeba być ostrym, konsekwentnym. I znaleźć klucz do dziewczyn. Wagner na zespole klubowym się sparzył, a i z reprezentacją nic nie osiągnął. A z chłopakami osiągnął bardzo dużo. Ale i on miał tu szczęście do materiału – to byli świetni zawodnicy.

A trener Nawrocki?

Poziom siatkówki nam się obniżył. Nie ma dziewczyn, które mogłyby pociągnąć tę reprezentację. A starsze już kończą kariery. Jakoś tak się stało, że zabrakło kilku roczników siatkarek. Może była zła praca z kolejnymi rocznikami młodzieży? Nie wiem, ale widać braki. Młode nie grają jeszcze na poziomie reprezentacyjnym. Mogą zagrać jeden, dwa dobre mecze, ale przychodzi trzeci i klops. Młodzież nie potrafi utrzymać na dłużej, w jednym meczu, wysokiego poziomu gry.

Dlaczego?

Z młodości. I z braków technicznych. Wyszkolenie techniczne współczesnych siatkarek jest niższe niż tych kończących kariery. Są niedouczone. Kiedyś zawodnik, czy zawodniczka musieli zagrać wszystko: bronić, rozgrywać, blokować, atakować. A teraz wprowadzono specjalizację – jak jesteś na bloku, nie musisz dobrze odbijać palcami. Jeszcze nie tak dawno nasi reprezentanci grający na środku nie odbijali piłki palcami, bo się bali, że im sędzia odgwiżdże podwójne uderzenie. Reprezentanci! Ludzie, którzy mają  lata gry za sobą. A dziewczyny boją się o swoje palce. Stąd te plastry na palcach, które mają wzmacniać stawy i zapobiegać złamaniom.

Wracając do legionowskiej siatkówki – jak szło budowanie stanu dzisiejszego? Co jest najważniejsze?

Lata pracy. Zmieniali się trenerzy, zmieniały się zawodniczki, ale ostateczny progres, gdy 6 lat temu awansowaliśmy do I ligi, dokonał się, kiedy do zespołu przyszła Kinga Baran, a razem z nią jej narzeczony Marek Bąk, który został członkiem zarządu klubu i menedżerem. Od tego momentu pojawili się sponsorzy, nowe, dobre zawodniczki. W II lidze mieliśmy skład, który już wtedy mógł walczyć w Orlen Lidze. Nie ponieśliśmy wtedy żadnej porażki w meczach ligowych, a w pierwszej lidze przegraliśmy tylko dwa. Ale od ich przyjścia pojawiły się większe pieniądze, przyszli sponsorzy. W sporcie profesjonalnym bez pieniędzy niczego nie da się osiągnąć. Przyszedł trener Wojciech Lalek i dziewczyny uwierzyły, że z nim mogą coś osiągnąć. I poszło. Powstał szkielet zespołu, który co roku był nieco zmieniany, uzupełniany, przychodziły coraz silniejsze dziewczyny. Po trzech latach awansowaliśmy do Orlen Ligi. Jest coraz lepiej, jest progresja. Była druga, była pierwsza, jest Orlen Liga, było dziewiąte miejsce, ósme miejsce, rok temu szóste. W tym roku będzie trudniej, bo 5 miejsce to już jest bardzo wysoko w Polsce.

Pierwszy mecz nie wyszedł…

Mamy bardzo odmłodzony zespół. Przeciwniczki górowały doświadczeniem. Pierwszy mecz to nie był mecz. Nie wiem, czy spaliły się psychicznie. Widać było brak walki na boisku i że tego dnia nie zagrają. A dlaczego? Trenerów trzeba zapytać, może wiedzą. To jest najmłodszy zespół w Orlen Lidze. Kilka z nich ma już wprawdzie lata grania za sobą, ale doświadczonej nie ma. Najstarsza, Kasia Wysocka, gra na libero, Daria Paszek grała wprawdzie w reprezentacji, ale jest jeszcze młoda.

Szukam odpowiedzi na pytanie, dlaczego w Legionowie było możliwe stworzenie takiej drużyny, takiego ośrodka? Jak pan to widzi?

Legionowo jest specyficzne. Kiedy jeszcze ja grałem, to na nasze mecze przychodzili kibice. Kiedy były tylko rozgrywki młodzieżowe i II liga – przed staraniami o awans – to już i wtedy dużo osób przychodziło na mecze. Graliśmy w Konopnickiej i tam było pełno ludzi. A kiedy pojawili się sponsorzy, pieniądze, zespół zaczął coraz lepiej grać, miasto wybudowało halę. Jesteśmy  jednym z nielicznych klubów, który ma taką widownię. Połowa hali jest wypełniona. Minimum 50%. Podobno mamy najlepszych kibiców w kraju. Jak jest mecz, zamawiają autokar do Polic, zbierają się i kibicują.

Jak to traktują władze miasta?

Jako promocję miasta. Kiedy tu zaczynałem i jeździło się po Polsce, to nie potrafili prawidłowo wymówić nazwy tej miejscowości. Spikerzy mówili, że gra MKS Legionów. A teraz każdy wie, że siatkówka to Legionowo. To wielka promocja miasta – jest też drużyna męskiej piłki ręcznej. Za żadne pieniądze nie zrobi się miastu takiej promocji, jaką daje transmisja meczu siatkarskiego w Arenie. I dlatego zapewne miasto nam pomaga i jest jednym z głównych sponsorów.

Co będzie dalej?

Będziemy grali o jak najlepszy wynik. Uważam, że każdy zawodnik, wychodząc na boisko, walczy o to, żeby się pokazać, żeby osiągnąć dobry wynik, ale nie zawsze to wychodzi. To jest ich praca i mają szczęście, że robią zawodowo to, co lubią. To jest najlepsza forma pracy – robić to, co się lubi. Część się już przywiązała do Legionowa, grają tu kilka sezonów. Są warunki na osiągnięcie sukcesu – klimat społeczny sprzyja, jest trener, działacze, sponsorzy, atmosfera, sytuacja finansowa klubu. One się komunikują, mają koleżanki, wiedzą, gdzie jest dobrze. Wszystkie o wszystkich wiedzą. Blisko Warszawy, fajne miasto, nie narzekają, że się nudzą. W Muszynie np. przez pierwszy tydzień jest fajnie, ale potem co robić?

Dziękuję

Tomasz Uchman